wtorek, 7 maja 2013

Rozdział XXVII

Coś niezwykłego. Wchodzę dzisiaj na bloggera, a tutaj 10100 wyświetleń! Jestem wam niezmiernie wdzięczna. Kiedy zakładałam tego bloga nawet o czymś takim nie marzyłam. 51 obserwujących? Kiedy? Przecież jeszcze niedawno było was zaledwie siedmiu. Czas leci, a ja mam dla was nie tylko nowy rozdział, ale też jak pewnie wiecie, nowy blog link zostawiam niżej i jeszcze raz wam dziękując, zapraszam do czytania.

((klik))

~***~


Wiedziałam, że to wszystko nie potrwa już długo. Tydzień? Miesiąc? Nie jestem pewna. Nie bałam się, gdyż od samego początku wiedziałam, że wszystko się kiedyś kończy.
Noc była chłodna. Leżałam, marznąć pod kocem i zamartwiając się na przemian czekającym mnie zadaniem oraz sytuacją moich przyjaciół.
Tej nocy miałam naprawdę ciężkie i męczące sny, a zarazem monotonnie powtarzające się. Budziłam się i znów zasypiałam zbyt znużona, żeby cokolwiek zapamiętać.
Pierwsze ukłucie poczułam o poranku. Skuliłam się, łapiąc się za brzuch, wplatając to jedynie w narrację mego snu. Jakiś czas później poczułam drugie i trzecie ukłucie, które również powiązałam z przykrym snem, lecz kiedy piąte ukłucie stało się naraz pięćdziesiątym, nie miałam wyboru – musiałam się wreszcie obudzić.
Mimo pobudki, nie miałam zamiaru wstawać z łóżka. Gdy tak sobie leżałam mój słuch dostroił się do mnogości odgłosów. Wiał lekki wiatr, który ze szelestem poruszał liśćmi i gałązkami. A przede wszystkim odzywały się już ptaki. Było ich mnóstwo. Poza ptakami do moich uszu dobiegł żałosny dźwięk, jakby kojot lub może nawet wilk.
Moje nogi były tak ociężałe, że nie było mowy o jakimkolwiek ruchu. Spowita w miękkie fałdy ptasiego świergotu, nadal nie potrafiłam się rozbudzić. Nadal byłam bardzo senna, a ten stan przywoływał u mnie bardzo odległe wspomnienia. Przypomniałam sobie wtedy ptaki, które latały nad moim poprzednim domem. Były duże, brzydkie i skrzeczące. Wystarczył jeden dźwięk klaksonu ciężarówki, żeby wszystkie wzbiły się w powietrze i przysłoniły całe błękitne niebo swoimi czarnymi piórami. Niezbyt miły obraz dla kilkuletniego dziecka.
Gdy byłam już w łazience, do której ledwo się dostałam, starannie wyszczotkowałam włosy i umyłam zęby. Była sobota więc właściwie nigdzie się nie wybierałam. Miałam zamiar ten dzień spędzić sama ze sobą i swoimi wspomnieniami. Byłam świadoma, że to źle się dla mnie skończy, ale nie mogę tego wiecznie odkładać.
Po uprzednim ogarnięciu się zeszłam na dół do kuchni mając nadzieję, że zastanę co nieco w lodówce. Mimo, że rodziców nie było w domu, ten nie wydawał się być opuszczony. Wręcz przeciwnie. Wyglądał na nadzwyczajnie zamieszkany. Gazety taty leżały rozrzucona na stole w jadalni. Futrzane papucie mamy walały się w salonie, a książkę, którą obecnie czytała porzuciła na kanapie. Musiała się spieszyć. Kubki po kawie i szklanki po soku stały można rzec, że wszędzie w zasięgu mojego wzroku. Prawie wszystkie szuflady i szafki stały otworem. Naprawdę musieli się spieszyć.
Rzadko kiedy jadałam śniadania. Nie miałam na to po prostu czasu. Tym razem jednak pomyślałam, że bóle brzucha mogą być wywołane, albo głodem, albo faktem, że jadam nieregularnie. Zrobiłam sobie niewielką kanapkę i wróciłam do pokoju.
Dziwne uczucie. Mieć świadomość tego co za niedługo się stanie. Mimo, że wiedziałam to od dawna, dopiero teraz zaczęło do mnie docierać to kim jestem i jakie mam zadanie do wykonania. Z jednej strony się cieszyłam, a z drugiej byłam zrozpaczona. Kumulowały się we mnie przeróżne emocje. Co jak co, ale mój los nie należał do najlepszych.
Wszystko zaczęło się sześć lat temu kiedy już oficjalnie zostałam ogłoszona ofiarą całego podwórka. Właściwie to nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Z dnia na dzień jak uderzenie błyskawicy, moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Niczym pstryknięcie palcami, straciłam przyjaciół, a co za tym idzie chęć spotykania się z ludźmi.
Był taki okres, w którym kompletnie zerwałam kontakt z rzeczywistością. Chodziłam do szkoły, bo musiałam, ale tak naprawdę nic z niej nie wynosiłam. Nie odzywałam się do nikogo przez dobre kilka tygodni. Kiedy w końcu stwierdziłam, że to nie ma sensu pojawiła się agresja. Jakbym rękoma chciała zbudować sobie drogę do respektu innych. I poniekąd mi się udało. Nie wiem, czy to był szacunek, czy po prostu strach, ale dano mi spokój.
Jednak nawet odrzucenie nie było takie złe w porównaniu do tego co działo się później.  Normalni ludzie tego nie zrozumieją, ale najgorszym momentem dla demona jest ten, w którym wyrastają mu skrzydła. Może to niezbyt trafne porównanie, ale to podobne do pierwszej miesiączki. Niespodziewane i dosyć bolesne.
Ja nie wiedziałam kim jestem więc mój świat się zawalił kiedy tylko coś zaczęło wyrastać mi z pleców. Byłam przekonana, że to kolejny dowód na moją inność. Nie chciałam tego. Wtedy byłam w stanie okaleczać swoje ciało tylko po to by skrzydła nie urosły. Próbowałam je odcinać, wypruwać, czy po prostu się ich pozbyć za pomocą najróżniejszych przedmiotów. Ale one nie chciały zniknąć. Łazienka praktycznie każdego dnia była myta z litrów krwi. Nadal nie wiem jakim cudem to przeżyłam.
Gdy w końcu pozwoliłam im wyrosnąć strasznie się do nich przywiązałam. Czasem siedziałam w pokoju i okrywałam się nimi by poczuć się bezpieczniej. Nie były piękne. Wręcz przeciwnie, były łuskowate, twarde i szare. Jednak to było coś mojego, tylko mojego. Nikt o nich nie wiedział, tak mi się wydawało, a dodatkowo było to coś co pozwoliło mi się zbliżyć do ludzi takich jak ja.
Czasami widziałam inne demony latające po nocnej powłoce nieba i marzyłam, żeby kiedyś pofrunąć tak ja one. Moje niedoczekanie. Już kilka miesięcy po tym jak moje skrzydła były w pełni „dojrzałe”, stało się…
Złapali mnie kiedy wracałam ze szkoły. Było ich trzech, dwóch z nich trzymało mnie bym nie mogła uciec. Byli wysocy i umięśnieni. Trzeciego z nich łączyło z nimi jedynie wzrost. Był zdecydowanie młodszy, później okazało się, że tylko rok ode mnie starszy. Te tępe narzędzie… nie wiem co to do końca było, ale pamiętam je do dziś.
Moje skrzydła kompletnie straciły swój kształt, swoje piękno, a ja straciłam najdroższą rzecz jaką miałam.
Padłam na kolana i czułam jak krew spływa po moich plecach. Nie miałam nawet siły płakać. Upadłam na ziemię i czując zimny grunt przy mojej twarzy, straciłam przytomność. Obudziłam się tydzień później w szpitalu, nic nie pamiętając. Jedyną pozostałością była długa blizna, która zaczyna się z tyłu karku, a sięga aż odcina lędźwiowego.
Łzy płynęły strumieniami. Dotknęłam blizny. Już niedługo. 

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział XXVI


Mgła drażniącego dymu opadła. Rozejrzałam się dookoła siebie. Nie zauważyłam nic niepokojącego poza tym, że na jednym z okien była przyczepiona koperta. Niepewnie podeszłam i wzięłam ją do rąk. Była niewielka, czerwona, a na niej było moje imię. Kto mógł zrobić takie zamieszanie tylko z powodu jakieś głupiej koperty?
Chociaż powinnam zadać sobie ważniejsze pytanie. Otworzyć ją, czy też nie?
Nim się obejrzałam Jongup i Junhong niczym poparzeni wybiegli ze szkoły.
- Eunmi, nic ci nie jest? – zapytał Jongup.
- Wszystko w porządku. Przepraszam za cały ten cyrk, który najwidoczniej jest przeze mnie. – schyliłam głowę.
- Jak to przez ciebie?
Poczułam delikatne szarpnięcie i list, który jeszcze przed chwilą trzymałam w ręce znalazł się w rękach Zelo. Nie chciałam, żeby go przeczytał. Nie chciałam, żeby ktokolwiek go przeczytał. Próbowałam mu go odebrać, ale wystarczyło, że uniósł rękę do góry by skutecznie uniemożliwić mi odzyskanie koperty. Ten gigantyczny dzieciak, ugh.
- Junhong, oddaj mi to. – powiedziałam wciąż podskakując z nadzieją, że jakimś cudem uda mi się złapać kopertę
- Nie zachowuj się jak dziecko. To jej własność. – odezwał się Jongup.
- Jeśli ja tego nie otworzę, to ona pewnie tego nie zrobi.
Właściwie to miał rację. Zapewne wróciłabym do domu i wyrzuciła go do kosza pod pretekstem „nie chcę wracać do przeszłości”. Nic na to nie mogłam poradzić. Nie miałam zamiaru wspominać moje stare dzieje, a co gorsza moich starych znajomych.
- A jeśli otworzę go przy was to mi go oddasz? – zapytałam zrezygnowana.
Junhong spojrzał na mnie podejrzliwie. Nie mogę pojąć, dlaczego on właściwie się tym przejmował.
- Niech będzie.
Dostałam kopertę do rąk własnych. Dłonie zaczęły mi się trząść. Niechętnie ją otwarłam. Tak jak się spodziewałam był w niej list i coś na wzór wizytówki. Zaczęłam czytać.
Szanowna Liso,
jestem przekonany, że jesteś zdziwiona otrzymując list od nieznanej Ci osoby. Jednakże powinna Ci wystarczyć informacja, że jestem znajomym twojej przyjaciółki, Lucy. Kiedyś chodziłem z nią do szkoły. Już od dłuższego czasu nie miałem od niej żadnej informacji więc postanowiłem ,że ją odwiedzę. Nawet nie wyobrażasz sobie jaki szok przeżyłem kiedy okazało się, że jej nie zastanę. Już nigdy. Czuję ogromną ulgę kiedy dowiedziałem się, że ta skończona dziwka już nigdy nie zaszczyci moich oczu swoim parszywym widokiem.
Niewiele wiem o tym, co się stało. Może to przez to, że nie była jedną z tych słodkich idiotek, która na rozkaz mężczyzny ściągnie majtki. Komuś najwidoczniej się to nie spodobało. Jeśli mam być szczery to wiem komu.  Do listu dołączam Ci numer telefonu tej osoby.
Powodzenia
Twój przyjaciel
Łzy cisnęły mi się do oczu, a list stawał się niewyraźny. Lucy nie żyje? Jakim cudem?
- Eumni, co się stało? – zapytał Junhong kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Ma któryś z was przy sobie telefon? Swój zostawiłam w szafce. – powiedziałam ignorując jego pytanie.
- Trzymaj.
Jongup podał mi swoją komórkę. Było mi okropnie smutno. Wytarłam łzy ręką by być w stanie chociażby zobaczyć cyferki, które miały doprowadzić mnie do zabójcy Lucy. Ni stąd ni zowąd ogarnęło mnie przemożne uczucie, jakby rzeczywistość miała ochotę mnie zmiażdżyć. Jak szalona starałam się pohamować łzy.
Byłam w stanie wiele znieść. Ale zabójstwo to cios poniżej pasa. Czegoś takiego się nie wybacza.
Wybrałam numer, który widniał na „wizytówce” i czekałam aż ktoś odbierze. Nie musiałam długo czekać.
 - Halo?
Ten głos. Wiedziałam już kto to. Lane. Czyli ten skurwysyn, którego ciekawiły morderstwa ze szczególnym okrucieństwem posunął się jeszcze dalej? Świetnie. On był nieprzewidywalny. Ale czego się spodziewać po osobie, która wręcz miała obsesję na punkcie martwych ciał? Dodatkowo biorąc pod uwagę, że jest on człowiekiem wpływowym, miałam problem. Duży problem.
- Czeka cię marsz przez pustynię cierpienia, Lane. – powiedziałam aroganckim tonem.
- Słucham?
Rozłączył się. Trzask w słuchawce był wyrazem nieograniczonej pogardy jaką teraz do mnie żywił. Pamiętał mnie.
- Co je…
- Moja przyjaciółka nie żyje. – przerwałam, mając nadzieję, że uniknę następnych pytań.
- Przyjaciółka? – zdziwił się Jongup.
- To aż takie dziwne, że mam przyjaciół? – przewróciłam oczami.
- Nie to miałem na myśli. – zakłopotany, podrapał się w tył głowy.
- Lucy nie była osobą waszego pokroju. – głośno westchnęłam. Była osobą, która według innych była poniżej jakiegokolwiek poziomu.
- „Osobą nie naszego pokroju”?
- Była kobietą, która lubiła korzystać z życia jeśli wiecie co mam na myśli. Tak, była prostytutką. Nie wiem dokładnie jak długo się tym zajmowała.
- I taka osoba była twoją przyjaciółką?
- A co w tym złego? Była wspaniałą osobą. Zawsze się o mnie troszczyła, chroniła mnie przed niewyżytymi uczestnikami walk. Była dla mnie jak siostra, ale po tym jak zrezygnowałam z walk nigdy więcej jej nie spotkałam. A teraz? Teraz nie żyje. Mało tego, została zamordowana. Jednak nie powinnam wam o tym mówić. To was nie dotyczy.
- Eunmi…
- Nie martwcie się. Nie zrobię nic głupiego. Tak sądzę.
- Jeśli chcesz porozmawiać, wiesz gdzie nas znaleźć.
- Dziękuję, ale wydaję mi się, że najpierw sama muszę się z tym oswoić. Jeśli pozwolicie wolałabym już iść do domu.
Nie czekając nawet na odpowiedź ominęłam tę dwójkę i poszłam do szafki. Zabierając wszystkie potrzebne rzeczy miałam nadzieję, że jak najszybciej znajdę się w domu. Nie miałam zamiaru płakać przy ludziach.
Wybiegłam ze szkoły. Nie zwracałam uwagi na nic. Szłam przed siebie nie bacząc na ludzi, czy jadące samochody. Jakim cudem dotarłam na miejsce w jednym kawałku? Sama tego nie wiem. To się teraz nie liczyło.
Zaraz po wejściu do pokoju, rzuciłam swoją torbę gdzieś w kąt. Rządziły mną tak przeróżne emocje, że do końca nie wiedziałam, czy powinnam rzucić się na łóżko i wtulona w poduszę, zacząć płakać i szlochać, czy raczej zacząć zrzucać wszystko na ziemię, roztrzaskać okna i niczym osoba chora psychicznie zacząć krzyczeć i rzucać w ścianę różnymi przedmiotami.
Lucy była mi najbliższą mi osobą przez najtrudniejszy okres w moim życiu. Doskonale ją pamiętam. Jej długie, lekko kręcone, farbowane na pastelowy róż włosy, jej szmaragdowe oczy, idealnie wyregulowane brwi, drobny nos i owalną twarz. Mimo swojego fachu zawsze ubrana w wyrafinowane stroje, o których niejedna dziewczyna nigdy nie marzyła. Nieco przemądrzała, arogancka, znająca swoje zalety. Pamiętam jak zawsze powtarzała mi „Uważaj przy wyborze partnera. Żołnierz marny w łóżku jest równie marny na wojnie”. Wspaniała osoba. Sprawiałam jej tyle kłopotów, z których nie musiała, a wyciągała mnie zawsze z uśmiechem na twarzy. Czyż nie brzmi to szlachetnie? Tak sądzę. Lucy była osobą piękną zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie. Nadal nie docierało do mnie to, że jej już nie było. 
Chciałam się przed kimś otworzyć i powiedzieć co czuję. Zgadza się – nadal boję się być całkowicie szczera. Jakby szczerość była synonimem słabości. Wciąż bałam się, że jeśli ktoś będzie o mnie wiedział zbyt wiele prędzej, czy później użyje tego przeciwko mnie.  Najgorsze było to, że nie znałam przyczyny tego dziwnego zjawiska. Być może to przez moją osobowość, z którą naprawdę ciężko przetrwać?
Czułam się wycieńczona.
Wydawało mi się jakby Lucy zginęła przeze mnie. Gdybym tam została być może do niczego by nie doszło. Moje życie stawało się coraz żałośniejsze. A co jeśli nie wybaczę sobie tego wyboru?
Nie wiem.

*Nocą tego samego dnia*

Nigdy tego nie chciałam, ale nie mogę puścić mu tego płazem.  
Czekałam tylko aż rodzice zasną bym mogła wyjść niezauważona z domu.
Nie wiedziałam co się stanie. Nie wiedziałam czego mogłam się spodziewać. Tej nocy nie mogłam spać. Tylko drzemałam przez co miałam okropne sny. Roztrzaskane szyby, tryskająca krew, krzyki. Cóż za paranoja.
Nie chcąc by takie sny się powtórzyły, wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Nie zabrałam ze sobą nic. Ubrałam tylko kurtkę i buty po czym wyszłam.
Wciąż pamiętam moje pierwsze spotkanie z tym fiutem. Miałam wtedy może z dwanaście lat. Wychodziłam z jakiegoś budynku i zupełnie przypadkiem się na niego natknęłam. Nim w ogóle zdążyłam zauważyć jego obecność, on chwycił mnie za rękaw koszuli i nie chciał puścić. Nie trzeba dużej inteligencji by domyślić się jakie miał plany co do mojej osoby. Nie miałam zamiaru na to pozwolić więc zaczęłam się gwałtownie szarpać. To był błąd. Zostałam wręcz zdzielona pięścią w prawe ucho, na które od razu ogłuchłam. Pchnął mnie na ścianę co spowodowało rozcięcie łuku brwiowego. Krew spływała po mojej twarzy uniemożliwiając mi zobaczenie czegokolwiek.  I wtedy pojawiła się ona. Wybiegła z kamienicy, żeby mi pomóc. Dziwię się, że jeszcze to wszystko pamiętam. Wyraźny dźwięk uderzenia dłoni w twarz, a następnie gruchot łamanej szczęki. Szybko postawiła mnie na nogi i przeganiając Lane’a, wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wytarła mi twarz. 
Niby nic takiego, ale gdyby nie Lucy nie wiem co by teraz ze mną było. Dlatego właśnie jestem jej to winna. Skoro ona nie jest w stanie to ja dokonam zemsty za nią.
Niczym niewzruszona otworzyłam drzwi jednego mieszkania. Chociaż nie wiem, czy nie powinnam tutaj użyć słowa „wyważyłam”. Lane jedynie leniwie podniósł się z fotela na którym siedział.  Spojrzał na mnie jakby z litością.
- Czego tu chcesz?
Uśmiech pełen drwin wkradł się na moje usta. Z pobliskiej szafki zrzuciłam książki które kolejno uderzały w ciało mężczyzny, który prawie się przewrócił z powodu ich ciężaru. Podeszłam do niego i szarpnęłam za jego dłuższe, kruczoczarne włosy.
- Dobrze wiesz czego chcę. Zemsty.
Lane wyrywał się i w końcu udało mu się uwolnić. Ależ ty jesteś durny, myślałam. Przecież powinieneś był wiedzieć jak to się skończy. Dobrze wiesz kim jestem. Dobrze wiesz kim ona była dla mnie. Nic bardziej skomplikowanego jak dodanie dwóch do dwóch.
Umysł nastolatka może być naprawdę przerażającym miejscem.
- Lucy byłaby ze mnie teraz dumna. Ale jej już z nami nie ma. To twoja wina i poniesiesz za to konsekwencje.
- Ta nic nie warta szmata sobie na to zasłużyła. Ktoś taki jak ona nie powinien stąpać po ziemi. – wykrzyczał mi w twarz.
- Nie wątpię. A teraz ty spaczony jej krwią, jesteś tak samo brudny jak ona, ale nie martw się, pomogę ci dostać się do tego samego miejsca co ona. Będziesz żył w ziemi, będziesz ją jadł i będziesz nią oddychał. Już ja o to zadbam.
Lane autentycznie chciał mnie zaatakować jednak ja zwinnie go wyminęłam. Spojrzałam na półkę stojącą przy ścianie. Miałam ochotę zacząć się śmiać.
- Nóż? Tak na wierzchu? 
Wzięłam go do ręki. Zręcznie skonstruowany, ale nawet nie naostrzony. Tym to ja bym wiele nie zdziała. Rzuciłam mu go pod nogi. Prowokacja? Skądże znowu. Prędzej nazwałabym to wyrównaniem sił. Przecież to było wiadome, że ktoś taki jak on nie ma ze mną szans. Pomimo jego zimnego spojrzenia widać było, że on po prostu się mnie bał. Jego ciało trzęsło się niczym galareta. Stawiałam kolejne kroki, kierując się w jego stronę. Złapałam go za koszulę w taki sam sposób jak on mnie kilka lat temu. Spojrzałam mu w oczy. Były takie puste. On nie odczuwał nawet cienia winy. A ja myślałam, że to z moim mózgiem jest coś nie tak.
Popchnęłam go z całej siły na szklane drzwi. Pod jego ciężarem od razu się potłukły skutecznie raniąc przy tym jego ciało. Najwidoczniej jego los miał być pełen okropności goniących inne okropności.
Jego ubrania zaczęły przylegać do jego ciała przez wypływającą krew. Nawet jego włosy zaczęły się ze sobą zlepiać.
- Jak ci się to podoba? Poznałeś smak czyjeś krwi, a jak smakuje twoja? – spojrzałam na niego z góry.
Tak, przyznaję się. W tamtej chwili miałam ochotę go dobić. Zgnieść go jak parszywego robaka, którego wszyscy się brzydzą.  Mój but teraz przygniatał jego klatkę piersiową.
Nagłe szarpnięcie i znowu to ciepło.
- Przestań. – ten głos.
Jakim cudem on wiedział, gdzie jestem?
Rozległa się syrena policyjna. Kiedy? Nie było czasu. Złapałam go za rękę i czym prędzej wyprowadziłam go z mieszkania. Minęło trochę czasu gdy w końcu wszystko ucichło.  Patrole zrezygnowały z poszukiwań. Jednak nie byliśmy kompletnie bezpieczni. W tym miejscu nigdy nie jest się bezpiecznym.
- Co ty tu robisz? – syknęłam, wystawiając głowę zza muru by sprawdzić, czy nikt nas nie usłyszy.
- Myślałaś, że nie widziałem twoich oczu kiedy mówiłaś o śmierci twojej przyjaciółki? Nawet mówiąc,że nie zrobisz nic głupiego, wiedziałem, że i tak postąpisz inaczej. Nie mogłem przecież pozwolić na to, żebyś zabiła tego mężczyznę. Miałabyś przez to same kłopoty. Śmiem twierdzić, że już je masz. Policja teraz będzie cię szukać. – powiedział zmartwionym tonem.
- Nie będą. Lane nie jest na tyle głupi. Albo jest na tyle głupi by pozwolił, żeby jego żądza krwi i zniszczenia wzięła górę i będzie chciał mnie zniszczyć osobiście. Jestem pewna, że będzie kłamał, że nie widział sprawcy. Zna mnie nie od dziś. Myślę, że był świadomy tego, co mogę mu zrobić. Mogę zakładać też, że on się mnie spodziewał. Ale ty idioto nie masz żadnego wytłumaczenia. Jeśli Lane cię zapamiętał, a sądzę, że jesteś na tyle wyjątkowy, żeby tak było to możesz mieć teraz niezłe kłopoty. Nie chcę, żeby coś ci się stało. – pogładziłam jego policzek.
- Nic mi nie będzie. Potrafię o siebie zadbać.
- Junhong to nie są ludzie, którzy mają litość. Jeśli takim zaleziesz za skórę oni nie odpuszczą. Będą cię gnębić, aż do śmierci, albo twojej, albo ich. To nie jest to rajskie życie wśród aniołów. To piekło na ziemi.  – westchnęłam. – Daj mi to załatwić i proszę nie mieszaj się w to. Nie wybaczę sobie jeśli stanie ci się krzywda.
- Jestem Ci to winien. – spojrzał na mnie. – Przecież to ja najbardziej cię skrzywdziłem.
- Zrobiłeś to nieświadomie.
- Co nie zmienia faktu, że to zrobiłem. Powiedzmy, że w taki sposób odpokutuję swoje winy.
Kłótnia z nim nie miała sensu. Teraz liczyło się to, żeby wyprowadzić go z tej strony miasta zanim ktokolwiek dowie się o jego obecności. Co jak co, ale anioł w dzielnicy demonów z pewnością zrobiłby furorę. Nie myliłam się. Zadzwonił mój telefon.
- Halo? – odebrałam.
- Lisa zabierz go stąd. Chłopaki zaczynają coś podejrzewać, a jego skrzydła świecą jak reflektory. Ty może się do tego przyzwyczaiłaś, ale nasze gałki oczne cierpią.
Swoje chłopaki. Bynajmniej oni zachowali resztki rozsądku. Śmierć Lucy to zaledwie kropla w oceanie cierpienia przez, które musiałam przejść.
Spojrzałam na Junhonga, rzuciłam krótkie „Chodź.” I popchnęłam go lekko przez siebie. 
- Eunmi…
- Tak słucham.
- Dlaczego zwracają się do ciebie per Lisa? Tak samo z tym listem. Zaadresowany był do Lisy. O co w tym chodzi?
- Nikt nie używa tu swojego prawdziwego imienia. To tylko ułatwiłoby zniszczenie kogoś. Tak jak na ciebie mówimy Zelo, tak Redo to Redo, Lucy to Lucy, a ja przybrałam imię Lisa. Dlaczego? Jest dźwięczne i przepełnione ambicją.  Tak mi się wydaję. Dzięki temu mogę być tym kim zawsze chciałam być.
- Przepełnionym arogancją demonem zabójcą?
- Bardzo śmieszne. – szturchnęłam go. – Nie. Jestem osobą, która wzbudza respekt, ale zarówno ma prawdziwych przyjaciół, którzy są w stanie wiele dla niej zrobić. To początek nowej historii, która niestety nie potrwa długo.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział XXV

Po długiej przerwie powracam. Jestem po egzaminach więc mam teraz więcej czasu na pisanie. Mam nadzieję, że cieszycie się z tego tak samo jak ja. Jeszcze raz przepraszam za tak długą przerwę, ale musicie zrozumieć, rodzice ;)
Pisałam ten rozdział aż do 1 nad ranem dzisiejszego dnia więc jeżeli wkradły się jakieś literówki to piszcie.


~***~



Mijały tygodnie. Powoli przyzwyczajałam się do nowej szkoły. Mimo tego nadal czułam się jak nad przepaścią. To uczucie, że wystarczy zaledwie jeden błąd, a mogę stracić wszystko. Musiałam naprawdę uważać na wszystko co robię. Nie chciałam się też nikomu narażać więc ten kwietniowy dzień postanowiłam spędzić w szkolnej bibliotece. Miałam nadzieję, że nikogo poza mną tam nie zastanę, bo kto w obecnych czasach jeszcze chodzi do bibliotek? Dzisiejsza młodzież, nie tylko ta z Seulu za nic ma sobie spokój. Wolą chodzić do pasaży handlowych lub podrabiać legitymacje szkolne by wpuszczono ich na dyskoteki, na których upijają się w trupa gdyż tak teraz wygląda ich interpretacja słowa zabawa. Młodym być więcej nic. Tak teraz można by było określić większość moich starych znajomych. To przykre. Dobrze, że się przeprowadziłam. Miałam już dość tamtego towarzystwa. Pomijam już wszystkich zboczeńców, z którymi musiałam się uporać. Mężczyźni, którzy zamiast odnosić się do kobiety z szacunkiem, wołają "Ej laleczko, ile za nockę?". 
Przez takie właśnie sytuacje jeszcze do niedawna odczuwałam wstręt do mężczyzn. Wydawało mi się, że kobiety są dla nich jedynie obiektem seksualnym. Jestem człowiekiem, który raczej stroni od kontaktów fizycznych. Jeżeli osoba, której nie ufam próbują mnie dotknąć, zachowuję się co najmniej dziwnie.
Dźwięk alarmu wyrwał mnie z głębokiego snu powodując, że moja zmęczona twarz doznała bliskiego spotkania z zimnymi panelami. Po wielu nieudanych próbach podniesienia się z podłogi w końcu mi się udało. Zapowiadał się chłodny i deszczowy dzień. Szare chmury spowiły całe niebo nie pozwalając nawet najmniejszemu promykowi słońca na przedostanie się przez tę powłokę. Może to zabrzmieć dziwnie, ale naprawdę lubię takie dni. Słońce nie praży mojej delikatnej, bladej cery, mogłam spokojnie ubierać dłuższy rękaw, który skutecznie zakrywał moje blizny, nie pocąc się przy tym niczym świnia. Idealnie.
Otworzyłam okno. W nocy musiało padać, ponieważ w powietrzu unosił się zapach mokrej trawy. Niechętnie ruszyłam do łazienki. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Czekałam, aż para wypełni całe pomieszczenie, po czym weszłam pod prysznic, pozwalając kropelkom wody rozbudzić komórki mojego ciała. Ta przyjemność trwała nie więcej niż dziesięć minut. Otulając się ręcznikiem moje ciało przeszedł dreszcz. Wystarczyło otworzyć drzwi by zimne powietrze podrażniło moją skórę.  Szybkim krokiem przeszłam z łazienki do pokoju. Przypominając sobie jedno zdarzenie, jeszcze raz spojrzałam na okna by mieć pewność, że żaluzje są zasłonięte. Co by było gdyby ktoś chciał po mnie przyjść, spojrzał w moje okno, a ja tym razem zamiast paradować w bieliźnie, biegałabym po pokoju w ręczniku, albo co gorsza nago?
Po ubraniu mundurku czas się spakować. Był piątek więc stwierdziłam, że nie muszę brać ze sobą wiele. Chwyciłam za potrzebne zeszyty i wcisnęłam je do mojej torby. Przewiesiłam ja przez ramię i zeszłam do kuchni. Rodziców jak zwykle nie było. Zrywali się o absurdalnie wczesnej porze i wychodzili do pracy. Szaleństwo. Łapiąc jakiś pełnoziarnisty batonik do ręki, wybiegłam z domu. Nie był to najlepszy wybór. Już po pierwszym gryzie musiałam powstrzymywać odruch wymiotny.  Zastanawiam się, czy tylko ja mam takie cholerne szczęście?
Gdy dotarłam już na miejsce zauważyłam dużych rozmiarów szyld, na którym widniała informacja o dniu otwartym szkoły. Czy kwiecień to trochę nie za wcześnie? Dzień ten miał być w przyszłą sobotę. Jeśli będę musiała być obecna to szkoła straci kilka okien. Obiecuję.
Lekcje jak to w piątek minęły mi wyjątkowo szybko. Po ostatniej lekcji, którą był angielski od razu skierowałam się do wyjścia, co nie było specjalnie trudne gdyż siedziałam w ostatniej ławce razem z Hyorin.
- Nie idziesz do domu? – zapytała zdezorientowana Hyorin.
- Wpadnę jeszcze do biblioteki. Potrzebuję jednej książki.  – uśmiechnęłam się.
Zdziwiłam się kiedy wchodząc do biblioteki zauważyłam kogoś siedzącego przy jednym ze stołów.  Był to chłopak najprawdopodobniej z drugiej klasy. Miał krótko ścięte, czarne włosy. To wszystko co mogłam stwierdzić gdyż jego twarz była skryta za okładką jakieś książki fantastycznej. Nie chcąc mu przeszkadzać zaczęłam szukać tego czego potrzebowałam. Rozglądałam się, przesuwałam,  przechodziłam obok tych samych półek i nic.
- Może ci pomóc? – usłyszałam za sobą.
Odruchowo się odwróciłam. Teraz mogłam się bliżej przyjrzeć wcześniej siedzącemu chłopakowi. Był mniej więcej w moim wzroście. Przeciętny koreański uczeń drugiej klasy liceum.
- Właściwie to szukam czegoś ciekawego. Czegoś o aniołach, demonach i takich rzeczach.
- Rozumiem. – powiedział po czym jakby się zastanawiając podszedł do jednej z półek. Podał mi niezbyt grubą książkę w twardej okładce. - To powinno cię zainteresować. Autor spogląda na stworzenia pozaziemskie takie jak anioły, czy demony rzekomo bardziej przychylnie. Chociaż wydaję mi się, że i tak to był zagorzały katolik nie mający własnego punktu widzenia. Jest bardzo stronniczy mimo iż temu zaprzecza. Z resztą sama to ocenisz.
- Bardzo dziękuję.
- Zawsze do usług.
Usiadłam przy stole i otworzyłam książkę. Już po przeczytaniu kilku zdań mogłam wywnioskować, że ten chłopak miał całkowitą rację. Anioły są uosobieniem dobra i wspaniałości, a demony to nic niewarte bestie. Świetnie. Mimo to postanowiłam czytać dalej. A nóż dowiedziałabym się czegoś nowego.  Nie było mi to jednak dane. Nagle moje skupienie zostało przerwane prze głośną muzykę najprawdopodobniej dobiegającej z sali gimnastycznej.
- Naprawdę dyrekcja powinna była się lepiej zastanowić, umieszczając bibliotekę niedaleko sali gimnastycznej. Co tydzień to samo.
- Co tam się dzieje?
- Lekcje tańca sobie urządzają. Niektóre pierwszaki powinny się uspokoić. Oni szczególnie.
- Oni to znaczy kto?
- Idź i sama się przekonaj.  – powiedział beznamiętnie.
Stwierdzając, że właściwie nie mam nic do stracenia odłożyłam książkę na jej miejsce i wyszłam z biblioteki kierując się do źródła dźwięku. Uchyliłam lekko ciężkie drzwi i zajrzałam przez nie. To co zobaczyłam kompletnie mnie sparaliżowało.  Jongup i Junhong… oni tańczyli?
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.  Czegoś takiego się nie spodziewałam.  To był niezwykły widok. Ta dwójka tańcząca do piosenki Chrisa Browna. Jak jedno, a jednak ich ciała były różne. Było widać, że mimo iż teraz tańczyli razem nie specjalizują się w tych samych stylach. 
Wpatrywałam się w nich jak w jakieś bóstwa. Każdy ich mięsień pracował teraz w stu procentach. Każdy ich ruch dopracowany do ostatniego cala. Wiedziałam, że tańczą, ale nie, że aż tak dobrze. Dotarło do mnie, że jesteśmy na kompletnie innych poziomach. Ja tańczyłam zaledwie dobrze. Nie byłam najgorsza, ale do tego to było mi daleko. Ciekawe ile już trenują?
Muzyka ucichła, a oni usiedli na ziemi głośno wzdychając. Pot spływał po ich czołach, a powietrze wydawało się być gęstsze niż mgła.
- Nigdy więcej. – powiedział Junhong kładąc się na podłodze.
- Musimy jeszcze trochę popracować. Nadal widzę kilka niedociągnięć. – odpowiedział Jongup wpatrując się w młodszego.
- Jak dla mnie było znakomicie. – odparłam, opierając się o ścianę.
- Eunmi! Co ty tu robisz? – podniósł się Junhong.
- Miałam zamiar poczytać książkę w bibliotece, ale wspaniała melodia „Turn up the music” mi przeszkodziła.
- Znasz tę piosenkę? – zdziwił się Jongup.
- Owszem. Nie potrafię przy niej usiedzieć w spokoju. – zaśmiałam się.
- Może kiedyś powinnaś zatańczyć z nami.
- Jestem za hyung, ale nie teraz. Obecnie jestem zajęty, umieram.
- Macie ochotę na coś do picia? – zapytałam. – Zaschło mi w gardle więc wybierałam się do automatu.
- Pójść z tobą? – Zelo spojrzał na mnie tymi swoimi roześmianymi oczami.
- Nie trzeba. Odpoczywajcie. Zaraz wrócę.
Wychodząc  z sali, sięgnęłam do kieszeni by sprawdzić ile pieniędzy mam przy sobie. Nie była to jakaś pokaźna suma aczkolwiek nie mogłam narzekać. Zaledwie doszłam do automatu kiedy stało się coś czego nikt się nie spodziewał. Jakby jakiś wybuch. Zarówno nasz roztańczony duet jak i chłopak z biblioteki przybiegli do głównych drzwi przez które można było zobaczyć chmurę dymu.
- Co tu się stało?!
- Zostańcie tutaj. – powiedziałam.
Wyciągnęłam czarną maskę, którą zawsze mam przy sobie, założyłam ją i szybko wyszłam ze szkoły tak, aby jak najmniej dymu przedostało się do budynku. Oczy łzawiły mi jak nigdy. Kto i po co to zrobił?

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział XXIV

Dziękuję wszystkim za ciepłe komentarze. Naprawdę jestem zdziwiona, że mam aż tylu czytelników. Co więcej, że mam tylu aktywnie komentujących czytelników. Nawet nie wiecie jak mnie to cieszy.
Pozwolicie, że szybciutko odniosę się do pewnego komentarza. Mianowicie tego dotyczącego wydania książki. Uwierzcie mi, że jest to moim marzeniem jedynak to nie takie proste. Musiałabym znaleźć sponsora (jakkolwiek to nie brzmi haha), a w późniejszym okresie również promotora, który sprawiłby, że moja książka zdobyłaby jakichkolwiek odbiorców. Gdyby to tylko było prostsze już dawno widzielibyście książki z moim nazwiskiem, na półkach w sklepach ;)

~***~

Leżałam na łóżku, wpatrując się w biały sufit. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Można powiedzieć, że ta chwila była idealna. Niczym się nie przejmowałam, byłam zadowolona i nic nie było w stanie zniszczyć mi humoru. Za oknem powoli robiło się ciemno. Ostatnimi czasy, czas płynął mi znacznie szybciej niż dawniej. Czyżby to przez zmianę otoczenia? A może przez sam fakt, że milej go teraz spędzam?
Dzwonek telefonu.
- Halo? - odebrałam bez zastanowienia.
- Cieszę się, że cię słyszę, księżniczko. Wybacz, że musiałem cię zostawić z Yonggukiem ale byłem zmuszony wrócić do domu.
- Um, nie przejmuj się tym Himchan. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku.
- Jak najbardziej. Żałuję tylko, że nie mogliśmy dzisiaj porozmawiać.
- Rozmawiamy właśnie teraz. - zachichotałam.
- Rozmowa przez telefon to nie to samo. Chociaż z drugiej zaś strony to miło będzie posłuchać trochę twojego głosu.
- Nie ma w tym nic miłego. Brzmię jak zarzynany jeleń. - starałam się brzmieć jak najbardziej poważnie.
Najwidoczniej nie wyszło mi to tak jak tego oczekiwałam gdyż w słuchawce telefonu usłyszałam głośny śmiech.
- Oh Eunmi, Eunmi. Skąd ty wiesz jak brzmi zarzynany jeleń? - zapytał roześmianym tonem.
- To była tylko taka przenośnia. Nie sądzę, żeby taki odgłos był przyjemny, to dlatego.
- Za surowo oceniasz swój głos, Eunmi.
- Nie tylko swój głos surowo oceniam. Mam naprawdę niską samoocenę ale o tym raczej nie chcesz słuchać.
- Dlaczego? Opowiedz mi o tym. Może będę w stanie ci to wybić z głowy.
- Nie sądzę, żeby licealista chciał wysłuchiwać zażaleń swojej młodszej koleżanki o tym jaki to ma duży nos, czy też waży dużo za dużo. Oszczędzę ci tego.
- Ty ważysz za dużo? Dziewczyno błagam cię. Widziałaś swoje nogi? Poza tym kto jak kto ale to raczej ja powinienem się skarżyć na ważenie dużo za dużo. Co prawda nie na chwilę obecną ale kiedyś.
- Co masz na myśli?
- Nie wyglądałem tak jak wyglądam teraz. Kiedyś byłem... niezbyt urodziwym dzieckiem. Dodatkowo miałem mały problem z nadwagą. Przez to nie byłem zbyt lubiany. Dopiero w liceum wszystko się zmieniło. Urosłem, zrzuciłem niepotrzebne kilogramy i zyskałem pewności siebie. Popatrz, brzydka bestia stała się pięknym księciem. - zaśmiał się.
- Nie sądzę...
- Nie uważasz mnie za pięknego księcia? - jego głos się załamał.
- Ah, nie o to chodzi. Miałam na myśli, że nawet jeżeli miałeś nadwagę to z twarzy musiałeś być przystojny skoro teraz wyglądasz jak wyglądasz... - zamarłam. - Co ja wygaduję? - dodałam ciszej.
- Bardzo mi tym schlebiasz ale byłem naprawdę okropny. Jeśli chcesz się przekonać, mogę przynieść ci moje zdjęcia z tamtego okresu. Będziemy mieli się z czego śmiać.
- Z chęcią je zobaczę. - zaśmiałam się. - Nie wierzę, że jest aż takie złe.
- Załóżmy się o coś.
- Założyć się? - zdziwiłam się.
- Jeśli wybuchniesz śmiechem zobaczywszy to zdjęcie będziesz musiała zrobić jedną rzecz, o którą cię poproszę.
Przełknęłam ślinę. O co on może mnie poprosić. A co jeśli to będzie coś bardzo nieprzyzwoitego? Eunmi spokojnie. Himchan to Himchan ale nie byłby w stanie zrobić ci takiego świństwa... prawda?
- Jesteś tam księżniczko? - odparł czułym głosem.
- Jestem, jestem. Przepraszam, zamyśliłam się. - odpowiedziałam zakłopotana.
- W takim razie jaka jest twoja decyzja?
- A jeśli nie wybuchnę? Co ja będę z tego miała? - zapytałam podejrzliwie.
- Powiedzmy, że tą samą korzyść co ja, a dodatkowo pozwolę zachować ci to zdjęcie.
- Zgoda!
- Wiedziałem, że uda mi się ciebie przekonać. Żadna dziewczyna mi się nie oprze.
- Co do dziewczyn, może masz jakąś na oku? Chunhei z klasy Youngjae wydaje się być bardzo tobą zainteresowana. - powiedziałam z chytrym uśmieszkiem, którego on niestety nie mógł teraz zobaczyć.
- To dość... możemy zmienić temat?
- Dlaczego? Co w tym temacie jest nie tak? - zdziwiłam się.
- Nie przywykłem do rozmawiania o związkach z jakąś dziewczyną, wybacz. To na wskutek pewnego wydarzenia. Można powiedzieć, że do teraz mam traumę.
- Nieszczęśliwa miłość? - zapytałam niepewnie.
- Zgadza się. Skąd wiesz?
- Sama przeżyłam to na własnej skórze. - odparłam cicho.
- Wydaje mi się, że to nie jest rozmowa na telefon. Spotkajmy się jutro. Wtedy pogadamy.
- Niech będzie. Zadzwonię do ciebie jutro i umówimy się w jakieś konkretne miejsce.
- Tylko nie za wcześnie. Lubię sobie pospać. - zaśmiał się. - Dobranoc, księżniczko. Śpij dobrze.
- Kolorowych snów, Himchannie.
Rozłączyłam się i zaczęłam sobie zadawać wiele pytań. Dlaczego wspomniałam o tych rozterkach miłosnych? Sama nie lubiłam o tym rozmawiać. To było bolesne przywoływać do siebie te wszystkie wspomnienia. Nie dość, że było to niemiłe to wywoływało to u mnie koszmary. Już wyobrażałam sobie tę noc.
Spoglądając na moją torbę, wpadł mi do głowy pewien pomysł. Wstałam z łóżka i zaczęłam przeszukiwać moje szafki.
- Gdzie to może być? - powiedziałam sama do siebie przesuwając kolejne przedmioty.
W końcu znalazłam, to czego szukałam. Schowałam to do torby i z uśmiechem na twarzy położyłam się do łóżka, przykryłam kołdrą i odpłynęłam w krainę Morfeusza.

*Następnego dnia*

Obudził mnie dzwonek telefonu. Jednak tym razem nie był to irytujący dźwięk budzika, a dźwięk połączenia. 
- Usdkghfg. - odezwałam się odbierając.
- Wybacz, że nie pocałunkiem ale musiałem jakoś cię obudzić, księżniczko. - usłyszałam znajomy głos.
- Obudzić? - przetarłam oczy. - Która jest godzina?
- Dziewiąta rano.
- I ty mówiłeś, że lubisz pospać? Skoro dla ciebie to wystarczająca ilość to przynajmniej mi dałbyś się wyspać.
- Nie mogłem się doczekać, żeby się z tobą spotkać. Nie miej mi za złe.
- Nic się nie stało. - sturlałam się z łóżka na ziemię. - Postaram się ogarnąć jak najszybciej się da tylko powiedz mi, gdzie i o której chciałbyś się spotkać.
- Tak właściwie to jestem pot twoim domem.
Wstałam z ziemi jak poparzona.
- Jak. To. Jesteś. Pod. Moim. Domem?!
- Schodź do mnie jak najprędzej, bo książę się niecierpliwi.
Biegałam, rozrzucałam, przesuwałam, skakałam i przewracałam się, chcąc ubrać się jak najszybciej. Nie mając czasu na zrobienie jakieś specjalnej fryzury po prostu spięłam włosy w koński ogon. Wzięłam torbę i pośpiesznie wybiegłam z domu przez co o mało co się nie przewróciłam.
- Jestem! - krzyknęłam triumfalnie.
- Widzę, widzę. - powiedział rozbawiony. - Gotowa?
- Powiedzmy, że tak. - uśmiechnęłam się.
- W takim razie chodźmy.
Podał mi swoją dłoń, a ja odruchowo za nią złapałam. Czułam się trochę jak dziecko prowadzone za rączkę.  Najgorsze w tym wszystkim było  to, że ja do końca nie wiedziałam, gdzie jestem prowadzona.
Szliśmy tak, a wielu ludzi się w nas wpatrywało, co bardzo mnie peszyło. Nie lubię kiedy ktoś patrzy na mnie w ten sposób. Himchan musiał to zauważyć gdyż nachylił się nade mną i jedynie szepnął mi do ucha, że nie powinnam się tym przejmować. To było naprawdę miłe.
Po jakimś czasie znaleźliśmy się na nieznanej mi polanie.
- Ładnie tutaj. - stwierdziłam.
- Prawda? Lubię tutaj przychodzić gdy mam gorszy humor. Jest tu cicho i nikt nie zawraca ci głowy głupimi sprawami. - powiedział spoglądając w niebo. - A teraz druga część programu. Zamknij oczy.
- Um. - zamknęłam oczy.
Złapał mnie za ręce i prowadził w jakieś miejsce po czym poprosił abym usiadła na ziemi. Nie był to chłodny dzień więc nie miałam nic przeciwko. 
- Czekaj, czekaj. Już. Możesz otworzyć oczy.
Zrobiłam tak jak powiedział, a moim oczom ukazało się zdjęcie, a na nim Himchan z okresu podstawówki, ewentualnie gimnazjum. Nie mogłam się powstrzymać. Wybuchłam gromkim śmiechem. Nie chciałam go w żadnym wypadku urazić ale to zdjęcie było naprawdę urocze i zabawne. 
- Wygrałem zakład, księżniczko. 
Kiedy jego słowa do mnie dotarły uśmiech momentalnie zszedł z mojej twarzy. No tak, zakład. Jak ja mogłam o nim zapomnieć?
- Cholera. - zaklęłam pod nosem.
- Nie ładnie tak mówić. To nie przystoi prawdziwej księżniczce. - uśmiechnął się szyderczo.
- Podpuściłeś mnie. To nie fair. - odwróciłam się, robiąc obrażoną minę. 
- Zakład to zakład. 
- Niech będzie. - powiedziałam z grymasem na twarzy.
- Proszę. - podał mi swoje zdjęcie.
Zdziwiona, spojrzałam na niego wielkimi oczami. Nie rozumiałam tego.
- To twoje zadanie. Weź je i pilnuj, by nikt poza tobą go nie zobaczył. 
Spojrzałam na zdjęcie jeszcze raz i stwierdziłam, że jest naprawdę słodkie.
- I ty mi wmawiasz, że byłeś brzydkim dzieckiem? Wiesz jakim ja byłam szpetnym dzieckiem? - zaśmiałam się i sięgnęłam do torby. Spojrzałam na to co trzymałam w rękach następnie podając to Himchanowi.
- Co to jest? Jakaś książka? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nie do końca. Otwórz.
Nieco otumaniony otworzył to "książkopodobne" coś. Jego oczy momentalnie się roześmiały.
- Nie mów mi, że to jest...
- Tak, to album z moimi zdjęciami. - wybuchłam śmiechem.
- To naprawdę ty? Niemożliwe. - wskazał jedno zdjęcie.
- A spójrz na to. Nie mam przednich zębów. - pokazałam mu inne.
- A tu jesteś przebrana za księżniczkę. To było przeznaczenie. - zaśmiał się.
- Zdecydowanie. - zachichotałam. 
- Spójrz na to... czy ty tańczysz?
Wzdrygnęłam się. Nie wyrzuciłam tego zdjęcia? 
- Tak... tylko dla siebie, ale lubię tańczyć. 
Taka była prawda. Tańczę odkąd pamiętam ale od zawsze tańczyłam tylko w swoim domowym zaciszu. Bez publiczności i obawy, że ktoś może mnie zobaczyć. Kiedy ktoś nieznany jest w moim otoczeniu, jestem jak sparaliżowana. Nie jestem w stanie się ruszyć. 
- Powinnaś zaprzyjaźnić się z Jongupem. On też jest maniakiem tańca chociaż z początku na pewno ci się do tego nie przyzna. Dziwny z niego człowiek.
Rozmawialiśmy tak przez dobrych kilka godzin. Poruszaliśmy przeróżne tematy. Szczególnym był właśnie ten o nieszczęśliwym zakochaniu. Himchan opowiedział jak to kiedyś zakochał się w pewnej dziewczynie, która stwierdziła, że nie może być z kimś takim kto wygląda jak on. Przez to Himchan postanowił się zmienić i mamy efekty. U mnie wyglądało to podobnie. Zakochałam się i zostałam odrzucona, a po tym zdarzeniu zaczęłam zmieniać się nie tylko zewnętrznie. Jednym z powodów było wywołanie zazdrości tego, który kiedyś nie doceniał tego kim jestem. Można było więc powiedzieć, że oboje doskonale znaliśmy ten ból.
Później poszliśmy coś zjeść. Kiedy w końcu zaczęło się ściemniać, Himchan odprowadził mnie do domu. 
- Takie niedziele to ja rozumiem. Musimy to powtórzyć Eunmi.
- Zgadzam się. Kto by pomyślał, że tak się rozgadamy.
- Wspaniali z nas mówcy, a teraz do domu. Nie chcę żebyś jutro w szkole umierała. 
- O mnie się nie martw. Dam sobie radę. - fuknęłam. 
- Nie wątpię. - uśmiechnął się. - Do jutra w szkole. I masz być pełna energii bo jeśli chodzi o rozmowę to nie dam ci spokoju. 
Posłał mi ostatnie spojrzenie następnie odwrócił się i skierował ku furtce.
- Ah, Himchannie! - podbiegłam do niego. - Proszę. - podałam mu jedno ze zdjęć. - W końcu jestem twoją księżniczką. Powinieneś je mieć.
- Dziękuję. - ucałował mnie w czoło.
To był naprawdę udany dzień. 

piątek, 29 marca 2013

Rozdział XXIII

Na początku witam nowych czytelników bloga i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na długo. Wczorajszy dzień nie należał do najlepszych ale dziękuję osobą, które mi pomagały dojść do siebie. Co ja bym bez was zrobiła? Jesteście jak takie moje internetowe duszki za co bardo wam dziękuję i tą notkę dedykuję właśnie wam.


~***~

- To było niesamowite!
Youngjae był w chwili obecnej niczym dziecko, które dostało nową zabawkę. Mówił bardzo szybko, wymachiwał rękoma gdzie popadnie i do tego uśmiech nie schodził z jego ust.
- Kto by pomyślał, że duchy tyle wiedzą. - kontynuował. - Kto by w ogóle pomyślał, że duchy istnieją.
- Mówiłam ci. Wystarczyło się wsłuchać. Chociaż trzeba przyznać, że mój dom jest środowiskiem sprzyjającym zobaczeniu ducha. - zachichotałam.
- Od dawna z nimi rozmawiasz?
- Odkąd pamiętam. To moi jedyni przyjaciele.
- Je-jedyni? - zapytał niepewnie.
Momentalnie posmutniał.
"Eunmi, myśl do cholery co mówisz" skarciłam się w myślach. Zapomniałam już jak łatwo można skrzywdzić człowieka.
Uderzyłam się w czoło.
- Głupia ja. Wybacz mi, Youngjae. Czasami nie wiem co mówię. Oczywiście wy również jesteście moimi przyjaciółmi chociaż nie wiem, czy nie powinnam raczej nazwać was moją drugą rodziną. - uśmiechnęłam się.
- Wydaje mi się, że od twoich pierwszych dni tutaj zostałaś przyjęta do naszej rodziny. Chorej, bo chorej ale jednak rodziny.
- Tak sądzisz?
- Już po pierwszym dniu Yongguk był tobą oczarowany. Szczególnie po waszym powrocie za szkoły.
- Powiedział ci? - zapytałam zakłopotana, a soczysty rumieniec pojawił się na mojej twarzy.
- Wolał powiedzieć o tym mi niż na przykład Himchanowi. Szczerze powiedziawszy to mu się nie dziwię. Himchan nie jest najlepszym odbiorcą. On jednak woli mówić niż słuchać. Może troszeczkę za bardzo. Wracając jednak do tamtego dnia, Yongguk stwierdził, że kogoś takiego jak ty nigdy jeszcze nie spotkał. Jak pewnie wiesz po waszej pierwszej wymianie zdań niezbyt cię polubił ale wystarczyła jedna rozmowa by kompletnie to zmienić. Zastanawia mnie tylko, co dokładnie mu powiedziałaś.
- To niech już zostanie pomiędzy nim, a mną.
- Nie będę naciskał. - powiedział spoglądając na zegarek. - Powinienem już iść. Powiedziałem mamię, że spędzę noc z Daehyunem. Będzie zła jeśli zostanę tu za długo.
Musiałam mieć naprawdę głupi wyraz twarzy. Zawsze wyglądam głupio kiedy powstrzymuję śmiech.
- Eunmi rozumiem, że ty możesz zostać sama w domu przez calutki tydzień ale moja mama niestety dość rygorystycznie patrzy na temat punktualności. - westchnął.
- Tyle, że mi nie o to chodzi. - ledwo wytrzymywałam.
- W takim razie, o co?
- O "powiedziałem mamie, że" że...
- Że spędzę noc z... Eunmi, błagam powiedz mi, że stroisz sobie ze mnie żarty.
- Przepraszam, ale w twoich ustach to naprawdę zabawnie zabrzmiało.
- Czyli niewinna Eunmi była jedynie wymysłem mojej wyobraźni? - zapytał udając załamanego.
- Mówiłam już. Jestem demonem. Nie jestem taka słodka i niewinna jak mogłoby się wydawać... chociaż staram się. - uśmiechnęłam się.
- Muszę o tym pamiętać... i o tym, że powinienem bardziej uważać na słownictwo, którego używam, gdyż ktoś może to źle zinterpretować. - posłał mi wymowne spojrzenie. 
- Będę trzymać moje chore wyobrażenia jak najdalej ciebie. 
- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny. 
Śmiejąc się i dokazując odprowadziłam Youngjae do drzwi, następnie ciepło się z nim żegnając. 
Ten chłopak naprawdę jest jednym z niewielu godnych uwagi. Inteligentny, chętny do rozmowy, urodziwy zewnętrznie. Nie można mu zarzucić, że czegoś mu brakuje. 
Mimo tego, że była sobota zapowiadał się naprawdę pospolity dzień. Z tego co powiedzieli rodzice miałam utrzymać dom w należytym porządku i nie robić niczego czego mogłabym żałować. Rozglądając się dookoła doszłam do wniosku, że mimo to nie mam nic do roboty. 
Postanowiłam, że jak to zazwyczaj w soboty bywa, przebiorę się w moją uroczą różową piżamę i spędzę dzień czytając jakąś dobrą książkę. 
Zaledwie się przebrałam, a usłyszałam znajomy głos.
- Cóż za uroczy młodzieniec. 
- Rozmawialiście ze sobą caluteńką noc. - odparłam.
- Zadawał ciekawe pytania. Poza tym nie miej mi za złe. Gdybyś wiedziała kiedy ja ostatnio rozmawiałam z jakimkolwiek chłopakiem. Zazdroszczę ci, Lisa.
- A to niby czego?
- Masz wspaniałych ludzi wokół siebie. Ja za życia byłam otoczona fałszywymi i nic niewartymi gburami. Szkoda nawet na nich słów. 
- Udało mi się. 
- Powiedz mi, czy jeżeli wybrałabym drogę demona, spotkałybyśmy się jeszcze?
- Nawet gdybyś postanowiła dołączyć do aniołów pewnie byśmy się spotkały. Niezależnie od tego, którą drogę wybierzesz równie dobrze możemy się nie spotkać. Kto wie jakie zadanie zostanie ci przydzielone?
- Rozumiem... będę to musiała jeszcze przemyśleć. Dziękuję ci. 
Rozpłynęła się, a pokój wypełnił słodki, różany zapach. 
Bycie opiekunem dusz to dziwna "posada". Jestem demonem, który pomacha i chroni duchy zanim nie dokonają największego wyboru w ich ży... żywocie? Egzystencji? Bycie? Nie jestem pewna jak powinnam to nazwać.
I pomyśleć, że ludzie wierzą w to, że ktoś decyduje, o tym gdzie jest nasze miejsce. Przecież każdy z nas ma w sobie tyle samo dobra co zła i to w naszym wyborze leży to, którą drogą się udamy.  Dlaczego ja wybrałam więc tą "złą"? Już tłumaczę. Osoby, które były z pozoru aniołkami najbardziej mnie krzywdziły, a przez ich doskonałość nikt nie był w stanie pojąć, że to ja mogę być ofiarą. Wtedy właśnie rządziła mną żądza zemsty. Chciałam, żeby każdy anioł patrzył na mnie z zazdrością. By każdy z nich jednocześnie wiedział, że ze mną się nie zadziera. Okazało się, że niestety bądź stety mam bardzo łagodną naturę. Jedynie co sprawiało mi kłopot to wybuchy emocji. Bycie wrażliwym czasami bywa męczące.
Będąc w pokoju otulona kocem, stałam przed półką w poszukiwaniu jakieś ciekawej książki.
Nagle dostałam kolejnego smsa. Tym razem nie od zastrzeżonego numeru jednak od nieznanego. Spojrzałam na telefon i wyświetliłam wiadomość.
"Ślicznie wyglądasz otulona kocem. Będziesz w stanie do nas zejść, księżniczko?"
Księżniczko... chwila? Himchan?
Spojrzałam przez okno i zauważyłam dwie sylwetki, z czego jedna z nich machała w moją stronę. Muszę zmienić firanki na rolety. Koniecznie!
Ze szczerą niechęcią zeszłam na dół i skierowałam się do drzwi. Otworzyłam je, a zimny powiew wiatru wywołał u mnie dreszcze. Drugą osobą był nie kto inny jak Yongguk. Czyżby Youngjae wywołał wilka z lasu?
- Księżniczka wyszła ze swojego pałacu by zobaczyć księcia i jego sługę.
- Kogo ty sługą nazwałeś, Himchan? - Yongguk posłał mu groźne spojrzenie.
- Nikogo, nieważne. - powiedział Himachan nawet na niego nie spoglądając.
- Co wy tu robicie? - zapytałam rozbawiona.
- Dawno cię nie widzieliśmy, Eunmi. - stwierdził Bang.
- Dlatego postanowiliśmy cię odwiedzić. - kontynuował Himchan.
- Wpierw spoglądając w moje okno?
Yongguk wybuchnął śmiechem jak chyba nigdy. Chętnie pośmiałabym się z nim ale będąc w piżamie, na zewnątrz w tak chłodny dzień...
- Moja księżniczka cała się trzęsie. Może powinienem cię przytulić?
Uh. Czemu on musi się tak ładnie uśmiechać? To nieludzkie. Jak można mieć tak idealną twarz?
Himchan ma specyficzny typ urody ale jest w nim coś co przyciąga do niego wiele dziewczyn... Jakby mu się bliżej przyjrzeć to się im nie dziwiłam.
- Eunmi, co ty mi się tak przyglądasz? - pomachał mi ręką przed twarzą.
- Ja... nic takiego... - powiedziałam odwracając wzrok.
- To nic złego. Schlebia mi to kiedy tak kochana dziewczyna zawiesza na mnie oko. Ale mówiliśmy o przytulaniu, czyż nie? - uniósł jedną brew.
Było mi zimno, a przytulanie to coś, czemu się nie oprę. Niczym małe dziecko podeszłam do niego i wtuliłam się w niego. Był wyższy niż mi się wydawało, a wiem co mówię bo sama mierzę 170 centymetrów.
- Zimna jak lód i blada jak ściana. Nie jesteś czasem chora?
- Nie, ale może być jeżeli będziesz przetrzymywał ją na zewnątrz kiedy jest w samej piżamie to zapewne będzie. - odparł Yongguk.
- Zazdrosny, hyung? - uśmiechnął się szyderczo.
- Yongguk ssi ma rację. Jest zimno i lepiej by było gdyby poszła się ubrać.
- Idź, idź my poczekamy, prawda?
Przytaknęłam i pobiegłam do domu. Naprawdę, w takim tempie i przy tego typach sytuacji będę chora przez najbliższy tydzień.
Ubrałam się jak najszybciej się dało. Znając mnie mimo starań zajęło mi to co najmniej 15 minut. Spoglądając ostatni raz w lustro w końcu zdecydowałam się wyjść.
Kiedy wyszłam zauważyłam, że czeka na mnie tylko jedna osoba.
- Yongguk ssi? Gdzie jest Himchan? Nie pobiłeś go prawda?
- W żadnym wypadku! - zaśmiał się. - Zadzwoniła jego mama i musiał wrócić do domu. Kazał cię przeprosić i przekazać, że jeszcze do ciebie zadzwoni.
- Mamy wszystkich wołają do domu. - zachichotałam.
- Co?
- Nic nic.
- Może i Himchan poszedł ale to chyba nie przeszkodzi nam w rozmowie?
- W żadnym wypadku. Pójdziemy na plac zabaw? - popatrzyłam na niego z nadzieją.
- Jeśli tego chcesz. - odparł uśmiechając się.
Poszliśmy razem w miejsce, w którym można powiedzieć naprawdę się poznaliśmy.
Niczym dziecko pobiegłam na huśtawkę. Niezależnie od wieku huśtawka nigdy się nie nudzi.
nim się obejrzałam Bang pomógł mi się rozhuśtać po czy stanął obok.
- Naprawdę jak dziecko. - uśmiechnął się ponownie.
- Tak wiem. Nic na to nie poradzisz.
- Nie chcę na to nic radzić. To urocze.
- Naprawdę tak sądzisz?
- Zdecydowanie. Nie udajesz kogoś, kim nie jesteś.
- Oj żebyś się nie zdziwił... Czasem wydaje mi się, że moje życie jest jednym wielkim kłamstwem. - przygryzłam wargę.
- Dlaczego?
Zahamowałam huśtawkę nogami i spuściłam wzrok.
- Nie mogę być ze wszystkimi szczera. Ludzie widzą to co chcą widzieć. Mają mnie za zakłamaną szmatę, a naprawdę nawet mnie nie znają. To czasem boli. Dodatkowo to zamyka mnie w sobie. Bo skoro oni nie chcą mnie poznać to po co ja mam im siebie pokazać?
- Takimi ludźmi nie powinnaś się przejmować. Wiesz jak to mówią, jeśli ktoś wytyka ci twoje wady to zazwyczaj dlatego, że to zakompleksione dupki. Jesteś warta poznania i nie daj sobie wmówić niczego innego.
- Dziękuję Yongguk ssi.
Wstałam z huśtawki i przytuliłam go do siebie. Sama do końca nie wiem dlaczego. Myślę, że tego właśnie w tej chwili potrzebowałam. Bliskości drugiego człowieka. Nim się obejrzałam on również mnie objął.
To ciepło i poczucie bezpieczeństwa nie mogło równać się z niczym innym. Najwspanialsze uczucie na świecie.
Gdy nagle stało się coś czego się nie spodziewałam. Dłonią złapał za mój podbródek po czym złożył na nich czuły pocałunek. To trwało zaledwie kilka sekund, a potrafiło mi tak zamącić w głowie.
- Wybacz... nie powinienem był tego zrobić.
- Nie przejmuj się. To było miłe. - zarumieniłam się i dotknęłam swoich ust.
- Nie chciałbym, żeby to cokolwiek między nami zmieniło. Sama rozumiesz.
- Rozumiem. - uśmiechnęłam się. - Nie mam ci za złe chociaż powinnam.
- Powinnaś?
- Skradłeś mój pierwszy pocałunek. To nie jest byle co. 

środa, 27 marca 2013

Rozdział XXII

- Niech ci będzie. - powiedział. - Twoi rodzicie nie będą mieli nic przeciwko? 
- Nie sądzę. Nie ma ich obecnie w domu i nie będzie ich przez następny tydzień więc nie masz się o co martwić. 
- Zostawili cię samą?
- To nic takiego. Jestem dużą dziewczynką. Poradzę sobie. 
- Nie jesteś trochę za młoda żeby zostawać sama w domu na tak długi okres czasu? - spojrzał na mnie.
- Dobrze wiesz, że jestem znacznie dojrzalsza od moich rówieśników. - westchnęłam, bacznie się mu przyglądając. - Może ludzie tego nie widzą, ale można mi zaufać.
- Nigdy nie powiedziałem, że nie można ci zaufać.
- Ty nie, oppa. Innym się zdarzyło. Jednak porozmawiamy w środku. Wejdźmy do domu. Zaparzę herbatę. 
Youngjae jedynie przytaknął i ruszy za mną w stronę drzwi. Weszliśmy do środka. Od razu zrobiło się cieplej. 
- Salon jest na wprost. Zaraz do ciebie przyjdę. - odparłam po czym udałam się do kuchni. 
Nie była ona za duża ale nie brakowało w niej miejsca. Podczas parzenia herbaty zastanawiałam się, co mogło go tu sprowadzać. Kogo jak kogo ale Youngjae się tu nie spodziewałam. Poza tym dlaczego wcześniej nie zadzwonił? Albo chociaż mógł zapukać do moich drzwi, a nie pałętać się gdzieś dookoła mojego domu czekając aż go zauważę i z powodu mojego dobrego wychowania, zaproszę do środka. 
Otrząsając się ze swoich myśli wzięłam dwa kubki do rąk i ruszyłam w stronę salonu. 
- Wybacz, że kazałam ci czekać. - powiedziałam.
- Nie wspomniałaś, że masz psy. - odpowiedział wpatrując się w moje dwa labradory niczym małe dziecko.
- Mam nadzieję, że to nie problem. - uśmiechnęłam się.
- Żartujesz sobie? Są naprawdę urocze!
- Też tak sądzę jednakże czasem to prawdziwe utrapienie. Jednak wracając do tematu, o czym chciałeś porozmawiać?
- Do czego raczej mnie zmusiłaś. Mniejsza o to. Chodzi o Junhong'a. 
Słucham? 
Właściwie to dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, czy reszta wie o "wyjątkowości" Zelo. Muszę uważać na to co mówię, żeby przez przypadek o tym nie wspomnieć. 
- Coś z nim nie tak? - upiłam łyk herbaty.
- Nie odbierz tego źle, Eunmi. Ostatnimi czasy dzieje się z nim coś dziwnego, a ty wydajesz się być specem od dziwnych rzeczy.
- Od nietypowych rzeczy tak ale nie od problemów nastoletnich osobników męskich. - zachichotałam.
- Gdyby to był zwykły problem rozwydrzonego nastolatka to raczej bym do ciebie nie przychodził, nie uważasz?
- Racja. Przybliżysz mi o co dokładnie chodzi?
- Każdego dnia wydaje mi się jakby się od nas oddalał.Snuje się po szkole po jakiś ciemnych uliczkach, rozmawia sam ze sobą, znika czasami na całe dnie. Nie wiemy co się dzieje.
- Może coś stało się w jego otoczeniu? Coś co odbiło się na jego psychice na tyle by wywołać takie zmiany. Chociaż sama nie wiem. 
- Powiedz, Eunmi. Spędzasz z nim dużo czasu. Nigdy ci się z niczego nie zwierzył? Nigdy nie powiedział ci o czymś co cię zaniepokoiło?
- Próbuje sobie coś takiego przypomnieć ale nic nie przychodzi mi na myśl. W moim towarzystwie zachowuje się jak zwykle przez co jestem nieco zdziwiona.
Youngjae wydawał się być zamyślony. Nawet gdybym chciała to nie mogłabym mu powiedzieć prawdy. Nie miałam pewności, czego chciał Junhong więc nie mogłam podejmować decyzji o tym, czy reszta grupy powinna wiedzieć, czy też nie o tym kim naprawdę jest, za niego. 
- Myślisz, że mu przejdzie? - zapytał po chwili.
- To zależy, ale czy aż tak przeszkadza ci jego zachowanie? - spojrzałam na niego.
- Nie przeszkadza. Po prostu brakuje mi tego roześmianego dzieciaka. 
- Ten roześmiany dzieciak nigdzie sobie nie poszedł. Wciąż tu jest jednakże widocznie ma jakiś problem, o którym nie chce wam powiedzieć. Jednak nie naciskajcie na niego. 
- Czyli jednak coś wiesz. - wskazał na mnie palcem.
- Nic w co byś mi uwierzył. - uśmiechnęłam się.
- Przekonaj się. 
- Mimo iż wiem jaka będzie twoja odpowiedź to zadam ci pytanie. Wierzysz w duchy, oppa?
Jego mimika mówiła wszystko. Wiedziałam, że człowiek o zdrowych zmysłach, który nie miał styczności z istotami pozaziemskimi nie będzie wstanie pojąć, że takowe istnieją. 
- Co to ma do czegokolwiek? - zapytał po chwili.
- Tak mądra osoba powinna wiedzieć, ze nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Nie mam zamiaru cię oceniać. Po prostu mi odpowiedz. 
- Sam nie wiem. Wierzę w to, że po śmierci nie znikamy kompletnie więc jakieś pojęcie duszy i życia pozagrobowego do siebie dopuszczam, ale jeśli masz na myśli niewidzialną energię, która rzekomo nas nawiedza to nie, nie wierzę w nie. 
- Oh, Youngjae ah, ale duchy nie nawiedzają ludzi. - zachichotałam. - Poltergeisty to robią. 
- Skąd ty to wiesz?
- Pewnie uznasz mnie za jakąś pomyloną, ale ja wierzę w duchy. Co więcej rozmawiam z nimi.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda?
- Widzisz powód, dla którego miałabym cię okłamywać?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, Eunmi. - uśmiechnął się triumfalnie. - Ale masz rację, wydaje mi się, że nie miałabyś większego celu okłamując mnie.
- Jeśli chcesz możesz tu zostać na noc i porozmawiać z nimi.
Jego twarz przybrała czerwonego koloru, a on sam zaczął drzeć.
- Youngjae ah, nie bój się. Będę tutaj. Duchy nic ci nie zrobią. - poklepałam go po plecach.
- Tu nie o to ch... - przerwał. - Naprawdę nic mi nie zrobią?
- Nie. Jesteś moim przyjacielem, a moim przyjaciół się nie tyka.
- Rozumiem. - przygryzł wargę. - Jeśli rzeczywiście nie masz nic przeciwko to zostanę.
- Zastanów się tylko, o co chciałbyś je zapytać. One naprawdę lubią rozmawiać.


*Zelo's pov*

Nigdy nie pomyślałbym, że moje życie może się tak potoczyć. Od zawsze wydawało mi się, że przez moją inność będę wiecznie na uboczu. Jednak okazało się, że nie tak trudno jest ukryć to kim naprawdę jestem. Ludzie jednak są ślepi. Tak naprawdę widzą tylko to co chcą widzieć. Ich wzrok najwidoczniej mnie omijał. Nie powiem, żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało. 
Co sprawiało mi największy problem? Mój wiek. Jak bym tego nie chciał w każdej klasie byłem najmłodszy. Teraz aż tak mi to nie przeszkadza, ale kiedy byłem młodszy... Dzieci bywają okrutne. Wydawałoby się, że wystarczy być młodszym, żeby niektórzy pozwalali sobie cię bić i wyzywać. To odbiło piętno na mojej psychice. Nic nie mogłem zrobić. Przecież nie mogłem zniszczyć imienia żadnego z aniołów. Nie wybaczyliby mi tego.
W takich momentach żałowałem, że jestem tym kim jestem. Nienawidziłem faktu, że nie mogę się sprzeciwić, że nie mogę powiedzieć nikomu o moim własnym zdaniu by nikogo nie urazić. Musiałem być idealny. Ułożony, podporządkowany, uprzejmy... Do dzisiaj zastanawiam się jakim cudem udało mi się to wszystko wytrzymać. Kiedy w końcu zacząłem chodzić do liceum, wszystko się zmieniło. Zacząłem się buntować i większość moich cudownych, anielskich przyjaciół się ode mnie odwróciła. 
Jako pierwszego poznałem Yongguk'a. Z początku ciężko było mi się do niego przekonać. Nie wiem czy to przez mój kompleks wieku, czy przez to, że mieliśmy odmienne charaktery, ale to on wziął mnie pod swoje skrzydła. Później poznałem Himchan'a i całą resztę. Nareszcie czułem, że jest ktoś kto nie ma mnie tylko za gówniarza... poza Himchan'em, który cały czas nazywa mnie dzieciakiem. Niby to tylko pół roku, a mogłem powiedzieć, że jest to najlepszy okres w moim życiu. A teraz jeszcze Eunmi. 
Wątpię, że kiedykolwiek, komukolwiek bym o tym powiedział, ale od zawsze zazdrościłem demonom. Mogły być jakie tylko chciały. Miały ochotę być miłe? Mogły być. Chciały kogoś zniszczyć? Co to dla nich, przecież to demony. 
Demony mogły wszystko. 
Był taki czas kiedy za zamiany w demona dałbym wszystko. Jednak coś mi nie pozwalało. Co konkretnie? Sam nie jestem pewien. Myślę, że to przez inne anioły, które wiecznie wmawiały mi jakie to demony są zdradzieckie i niewarte niczyjej uwagi. Teraz widzę jak bardzo się milili.
Jestem świadomy, że Eunmi jest jedyna w swoim rodzaju. Takiego demona to chyba nigdzie indziej nikt nie znajdzie. Kiedy po raz pierwszy powiedziała, że jest kim jest, nie mogłem w to uwierzyć. Prędzej utożsamiłbym ją z aniołem właśnie. Wychowana, miła, wiecznie uśmiechnięta tyle, że te jej wybuchy. Tego nigdy nie zapomnę. Jej oczy płonęły ogniem, głos był znacznie niższy i siła, która pozwalała jej wręcz rzucać ludźmi, który jej się nie przypodobali. Ciekawe czy to pierwszy raz kiedy... co ja wygaduję? 
Dobrze wiedziałem, że to nie pierwszy raz. Przecież kilka lat temu... Nie będę wstanie tego zapomnieć. Nigdy. Gdybym wiedział kim jest. Znowu rozkleję się jak dziecko. 
Wciąż mam koszmary po tamtym dniu. Jej krzyk i płacz kiedy odcinano jej skrzydła tym tępym narzędziem. I pomyśleć, że ja w tym uczestniczyłem będąc święcie przekonanym, że robię dobrze. Jakby jej ból miał sprawić mi przyjemność. Po tamtym zdarzeniu zrozumiałem, że to anioły są czasami większymi bestiami niż ludzie, czy demony. Wstydzę się tego.
Czuję się jeszcze bardziej niezręcznie kiedy Eunmi się do mnie uśmiecha. Jak ona to robi? Mając świadomość, że zrobiłem takie świństwo, ona jak gdyby nigdy nic rozmawiała ze mną, uśmiechała się do mnie i pomagała mi. Może to przez bycie opiekunem dusz? Co sprawiało, że wystarczyła mi jej obecność, żebym czuł się nieswojo?

Nie rzuciłem wtedy słów na wiatr. Naprawdę zakochałem się w demonie.