wtorek, 7 maja 2013

Rozdział XXVII

Coś niezwykłego. Wchodzę dzisiaj na bloggera, a tutaj 10100 wyświetleń! Jestem wam niezmiernie wdzięczna. Kiedy zakładałam tego bloga nawet o czymś takim nie marzyłam. 51 obserwujących? Kiedy? Przecież jeszcze niedawno było was zaledwie siedmiu. Czas leci, a ja mam dla was nie tylko nowy rozdział, ale też jak pewnie wiecie, nowy blog link zostawiam niżej i jeszcze raz wam dziękując, zapraszam do czytania.

((klik))

~***~


Wiedziałam, że to wszystko nie potrwa już długo. Tydzień? Miesiąc? Nie jestem pewna. Nie bałam się, gdyż od samego początku wiedziałam, że wszystko się kiedyś kończy.
Noc była chłodna. Leżałam, marznąć pod kocem i zamartwiając się na przemian czekającym mnie zadaniem oraz sytuacją moich przyjaciół.
Tej nocy miałam naprawdę ciężkie i męczące sny, a zarazem monotonnie powtarzające się. Budziłam się i znów zasypiałam zbyt znużona, żeby cokolwiek zapamiętać.
Pierwsze ukłucie poczułam o poranku. Skuliłam się, łapiąc się za brzuch, wplatając to jedynie w narrację mego snu. Jakiś czas później poczułam drugie i trzecie ukłucie, które również powiązałam z przykrym snem, lecz kiedy piąte ukłucie stało się naraz pięćdziesiątym, nie miałam wyboru – musiałam się wreszcie obudzić.
Mimo pobudki, nie miałam zamiaru wstawać z łóżka. Gdy tak sobie leżałam mój słuch dostroił się do mnogości odgłosów. Wiał lekki wiatr, który ze szelestem poruszał liśćmi i gałązkami. A przede wszystkim odzywały się już ptaki. Było ich mnóstwo. Poza ptakami do moich uszu dobiegł żałosny dźwięk, jakby kojot lub może nawet wilk.
Moje nogi były tak ociężałe, że nie było mowy o jakimkolwiek ruchu. Spowita w miękkie fałdy ptasiego świergotu, nadal nie potrafiłam się rozbudzić. Nadal byłam bardzo senna, a ten stan przywoływał u mnie bardzo odległe wspomnienia. Przypomniałam sobie wtedy ptaki, które latały nad moim poprzednim domem. Były duże, brzydkie i skrzeczące. Wystarczył jeden dźwięk klaksonu ciężarówki, żeby wszystkie wzbiły się w powietrze i przysłoniły całe błękitne niebo swoimi czarnymi piórami. Niezbyt miły obraz dla kilkuletniego dziecka.
Gdy byłam już w łazience, do której ledwo się dostałam, starannie wyszczotkowałam włosy i umyłam zęby. Była sobota więc właściwie nigdzie się nie wybierałam. Miałam zamiar ten dzień spędzić sama ze sobą i swoimi wspomnieniami. Byłam świadoma, że to źle się dla mnie skończy, ale nie mogę tego wiecznie odkładać.
Po uprzednim ogarnięciu się zeszłam na dół do kuchni mając nadzieję, że zastanę co nieco w lodówce. Mimo, że rodziców nie było w domu, ten nie wydawał się być opuszczony. Wręcz przeciwnie. Wyglądał na nadzwyczajnie zamieszkany. Gazety taty leżały rozrzucona na stole w jadalni. Futrzane papucie mamy walały się w salonie, a książkę, którą obecnie czytała porzuciła na kanapie. Musiała się spieszyć. Kubki po kawie i szklanki po soku stały można rzec, że wszędzie w zasięgu mojego wzroku. Prawie wszystkie szuflady i szafki stały otworem. Naprawdę musieli się spieszyć.
Rzadko kiedy jadałam śniadania. Nie miałam na to po prostu czasu. Tym razem jednak pomyślałam, że bóle brzucha mogą być wywołane, albo głodem, albo faktem, że jadam nieregularnie. Zrobiłam sobie niewielką kanapkę i wróciłam do pokoju.
Dziwne uczucie. Mieć świadomość tego co za niedługo się stanie. Mimo, że wiedziałam to od dawna, dopiero teraz zaczęło do mnie docierać to kim jestem i jakie mam zadanie do wykonania. Z jednej strony się cieszyłam, a z drugiej byłam zrozpaczona. Kumulowały się we mnie przeróżne emocje. Co jak co, ale mój los nie należał do najlepszych.
Wszystko zaczęło się sześć lat temu kiedy już oficjalnie zostałam ogłoszona ofiarą całego podwórka. Właściwie to nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Z dnia na dzień jak uderzenie błyskawicy, moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Niczym pstryknięcie palcami, straciłam przyjaciół, a co za tym idzie chęć spotykania się z ludźmi.
Był taki okres, w którym kompletnie zerwałam kontakt z rzeczywistością. Chodziłam do szkoły, bo musiałam, ale tak naprawdę nic z niej nie wynosiłam. Nie odzywałam się do nikogo przez dobre kilka tygodni. Kiedy w końcu stwierdziłam, że to nie ma sensu pojawiła się agresja. Jakbym rękoma chciała zbudować sobie drogę do respektu innych. I poniekąd mi się udało. Nie wiem, czy to był szacunek, czy po prostu strach, ale dano mi spokój.
Jednak nawet odrzucenie nie było takie złe w porównaniu do tego co działo się później.  Normalni ludzie tego nie zrozumieją, ale najgorszym momentem dla demona jest ten, w którym wyrastają mu skrzydła. Może to niezbyt trafne porównanie, ale to podobne do pierwszej miesiączki. Niespodziewane i dosyć bolesne.
Ja nie wiedziałam kim jestem więc mój świat się zawalił kiedy tylko coś zaczęło wyrastać mi z pleców. Byłam przekonana, że to kolejny dowód na moją inność. Nie chciałam tego. Wtedy byłam w stanie okaleczać swoje ciało tylko po to by skrzydła nie urosły. Próbowałam je odcinać, wypruwać, czy po prostu się ich pozbyć za pomocą najróżniejszych przedmiotów. Ale one nie chciały zniknąć. Łazienka praktycznie każdego dnia była myta z litrów krwi. Nadal nie wiem jakim cudem to przeżyłam.
Gdy w końcu pozwoliłam im wyrosnąć strasznie się do nich przywiązałam. Czasem siedziałam w pokoju i okrywałam się nimi by poczuć się bezpieczniej. Nie były piękne. Wręcz przeciwnie, były łuskowate, twarde i szare. Jednak to było coś mojego, tylko mojego. Nikt o nich nie wiedział, tak mi się wydawało, a dodatkowo było to coś co pozwoliło mi się zbliżyć do ludzi takich jak ja.
Czasami widziałam inne demony latające po nocnej powłoce nieba i marzyłam, żeby kiedyś pofrunąć tak ja one. Moje niedoczekanie. Już kilka miesięcy po tym jak moje skrzydła były w pełni „dojrzałe”, stało się…
Złapali mnie kiedy wracałam ze szkoły. Było ich trzech, dwóch z nich trzymało mnie bym nie mogła uciec. Byli wysocy i umięśnieni. Trzeciego z nich łączyło z nimi jedynie wzrost. Był zdecydowanie młodszy, później okazało się, że tylko rok ode mnie starszy. Te tępe narzędzie… nie wiem co to do końca było, ale pamiętam je do dziś.
Moje skrzydła kompletnie straciły swój kształt, swoje piękno, a ja straciłam najdroższą rzecz jaką miałam.
Padłam na kolana i czułam jak krew spływa po moich plecach. Nie miałam nawet siły płakać. Upadłam na ziemię i czując zimny grunt przy mojej twarzy, straciłam przytomność. Obudziłam się tydzień później w szpitalu, nic nie pamiętając. Jedyną pozostałością była długa blizna, która zaczyna się z tyłu karku, a sięga aż odcina lędźwiowego.
Łzy płynęły strumieniami. Dotknęłam blizny. Już niedługo. 

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział XXVI


Mgła drażniącego dymu opadła. Rozejrzałam się dookoła siebie. Nie zauważyłam nic niepokojącego poza tym, że na jednym z okien była przyczepiona koperta. Niepewnie podeszłam i wzięłam ją do rąk. Była niewielka, czerwona, a na niej było moje imię. Kto mógł zrobić takie zamieszanie tylko z powodu jakieś głupiej koperty?
Chociaż powinnam zadać sobie ważniejsze pytanie. Otworzyć ją, czy też nie?
Nim się obejrzałam Jongup i Junhong niczym poparzeni wybiegli ze szkoły.
- Eunmi, nic ci nie jest? – zapytał Jongup.
- Wszystko w porządku. Przepraszam za cały ten cyrk, który najwidoczniej jest przeze mnie. – schyliłam głowę.
- Jak to przez ciebie?
Poczułam delikatne szarpnięcie i list, który jeszcze przed chwilą trzymałam w ręce znalazł się w rękach Zelo. Nie chciałam, żeby go przeczytał. Nie chciałam, żeby ktokolwiek go przeczytał. Próbowałam mu go odebrać, ale wystarczyło, że uniósł rękę do góry by skutecznie uniemożliwić mi odzyskanie koperty. Ten gigantyczny dzieciak, ugh.
- Junhong, oddaj mi to. – powiedziałam wciąż podskakując z nadzieją, że jakimś cudem uda mi się złapać kopertę
- Nie zachowuj się jak dziecko. To jej własność. – odezwał się Jongup.
- Jeśli ja tego nie otworzę, to ona pewnie tego nie zrobi.
Właściwie to miał rację. Zapewne wróciłabym do domu i wyrzuciła go do kosza pod pretekstem „nie chcę wracać do przeszłości”. Nic na to nie mogłam poradzić. Nie miałam zamiaru wspominać moje stare dzieje, a co gorsza moich starych znajomych.
- A jeśli otworzę go przy was to mi go oddasz? – zapytałam zrezygnowana.
Junhong spojrzał na mnie podejrzliwie. Nie mogę pojąć, dlaczego on właściwie się tym przejmował.
- Niech będzie.
Dostałam kopertę do rąk własnych. Dłonie zaczęły mi się trząść. Niechętnie ją otwarłam. Tak jak się spodziewałam był w niej list i coś na wzór wizytówki. Zaczęłam czytać.
Szanowna Liso,
jestem przekonany, że jesteś zdziwiona otrzymując list od nieznanej Ci osoby. Jednakże powinna Ci wystarczyć informacja, że jestem znajomym twojej przyjaciółki, Lucy. Kiedyś chodziłem z nią do szkoły. Już od dłuższego czasu nie miałem od niej żadnej informacji więc postanowiłem ,że ją odwiedzę. Nawet nie wyobrażasz sobie jaki szok przeżyłem kiedy okazało się, że jej nie zastanę. Już nigdy. Czuję ogromną ulgę kiedy dowiedziałem się, że ta skończona dziwka już nigdy nie zaszczyci moich oczu swoim parszywym widokiem.
Niewiele wiem o tym, co się stało. Może to przez to, że nie była jedną z tych słodkich idiotek, która na rozkaz mężczyzny ściągnie majtki. Komuś najwidoczniej się to nie spodobało. Jeśli mam być szczery to wiem komu.  Do listu dołączam Ci numer telefonu tej osoby.
Powodzenia
Twój przyjaciel
Łzy cisnęły mi się do oczu, a list stawał się niewyraźny. Lucy nie żyje? Jakim cudem?
- Eumni, co się stało? – zapytał Junhong kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Ma któryś z was przy sobie telefon? Swój zostawiłam w szafce. – powiedziałam ignorując jego pytanie.
- Trzymaj.
Jongup podał mi swoją komórkę. Było mi okropnie smutno. Wytarłam łzy ręką by być w stanie chociażby zobaczyć cyferki, które miały doprowadzić mnie do zabójcy Lucy. Ni stąd ni zowąd ogarnęło mnie przemożne uczucie, jakby rzeczywistość miała ochotę mnie zmiażdżyć. Jak szalona starałam się pohamować łzy.
Byłam w stanie wiele znieść. Ale zabójstwo to cios poniżej pasa. Czegoś takiego się nie wybacza.
Wybrałam numer, który widniał na „wizytówce” i czekałam aż ktoś odbierze. Nie musiałam długo czekać.
 - Halo?
Ten głos. Wiedziałam już kto to. Lane. Czyli ten skurwysyn, którego ciekawiły morderstwa ze szczególnym okrucieństwem posunął się jeszcze dalej? Świetnie. On był nieprzewidywalny. Ale czego się spodziewać po osobie, która wręcz miała obsesję na punkcie martwych ciał? Dodatkowo biorąc pod uwagę, że jest on człowiekiem wpływowym, miałam problem. Duży problem.
- Czeka cię marsz przez pustynię cierpienia, Lane. – powiedziałam aroganckim tonem.
- Słucham?
Rozłączył się. Trzask w słuchawce był wyrazem nieograniczonej pogardy jaką teraz do mnie żywił. Pamiętał mnie.
- Co je…
- Moja przyjaciółka nie żyje. – przerwałam, mając nadzieję, że uniknę następnych pytań.
- Przyjaciółka? – zdziwił się Jongup.
- To aż takie dziwne, że mam przyjaciół? – przewróciłam oczami.
- Nie to miałem na myśli. – zakłopotany, podrapał się w tył głowy.
- Lucy nie była osobą waszego pokroju. – głośno westchnęłam. Była osobą, która według innych była poniżej jakiegokolwiek poziomu.
- „Osobą nie naszego pokroju”?
- Była kobietą, która lubiła korzystać z życia jeśli wiecie co mam na myśli. Tak, była prostytutką. Nie wiem dokładnie jak długo się tym zajmowała.
- I taka osoba była twoją przyjaciółką?
- A co w tym złego? Była wspaniałą osobą. Zawsze się o mnie troszczyła, chroniła mnie przed niewyżytymi uczestnikami walk. Była dla mnie jak siostra, ale po tym jak zrezygnowałam z walk nigdy więcej jej nie spotkałam. A teraz? Teraz nie żyje. Mało tego, została zamordowana. Jednak nie powinnam wam o tym mówić. To was nie dotyczy.
- Eunmi…
- Nie martwcie się. Nie zrobię nic głupiego. Tak sądzę.
- Jeśli chcesz porozmawiać, wiesz gdzie nas znaleźć.
- Dziękuję, ale wydaję mi się, że najpierw sama muszę się z tym oswoić. Jeśli pozwolicie wolałabym już iść do domu.
Nie czekając nawet na odpowiedź ominęłam tę dwójkę i poszłam do szafki. Zabierając wszystkie potrzebne rzeczy miałam nadzieję, że jak najszybciej znajdę się w domu. Nie miałam zamiaru płakać przy ludziach.
Wybiegłam ze szkoły. Nie zwracałam uwagi na nic. Szłam przed siebie nie bacząc na ludzi, czy jadące samochody. Jakim cudem dotarłam na miejsce w jednym kawałku? Sama tego nie wiem. To się teraz nie liczyło.
Zaraz po wejściu do pokoju, rzuciłam swoją torbę gdzieś w kąt. Rządziły mną tak przeróżne emocje, że do końca nie wiedziałam, czy powinnam rzucić się na łóżko i wtulona w poduszę, zacząć płakać i szlochać, czy raczej zacząć zrzucać wszystko na ziemię, roztrzaskać okna i niczym osoba chora psychicznie zacząć krzyczeć i rzucać w ścianę różnymi przedmiotami.
Lucy była mi najbliższą mi osobą przez najtrudniejszy okres w moim życiu. Doskonale ją pamiętam. Jej długie, lekko kręcone, farbowane na pastelowy róż włosy, jej szmaragdowe oczy, idealnie wyregulowane brwi, drobny nos i owalną twarz. Mimo swojego fachu zawsze ubrana w wyrafinowane stroje, o których niejedna dziewczyna nigdy nie marzyła. Nieco przemądrzała, arogancka, znająca swoje zalety. Pamiętam jak zawsze powtarzała mi „Uważaj przy wyborze partnera. Żołnierz marny w łóżku jest równie marny na wojnie”. Wspaniała osoba. Sprawiałam jej tyle kłopotów, z których nie musiała, a wyciągała mnie zawsze z uśmiechem na twarzy. Czyż nie brzmi to szlachetnie? Tak sądzę. Lucy była osobą piękną zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie. Nadal nie docierało do mnie to, że jej już nie było. 
Chciałam się przed kimś otworzyć i powiedzieć co czuję. Zgadza się – nadal boję się być całkowicie szczera. Jakby szczerość była synonimem słabości. Wciąż bałam się, że jeśli ktoś będzie o mnie wiedział zbyt wiele prędzej, czy później użyje tego przeciwko mnie.  Najgorsze było to, że nie znałam przyczyny tego dziwnego zjawiska. Być może to przez moją osobowość, z którą naprawdę ciężko przetrwać?
Czułam się wycieńczona.
Wydawało mi się jakby Lucy zginęła przeze mnie. Gdybym tam została być może do niczego by nie doszło. Moje życie stawało się coraz żałośniejsze. A co jeśli nie wybaczę sobie tego wyboru?
Nie wiem.

*Nocą tego samego dnia*

Nigdy tego nie chciałam, ale nie mogę puścić mu tego płazem.  
Czekałam tylko aż rodzice zasną bym mogła wyjść niezauważona z domu.
Nie wiedziałam co się stanie. Nie wiedziałam czego mogłam się spodziewać. Tej nocy nie mogłam spać. Tylko drzemałam przez co miałam okropne sny. Roztrzaskane szyby, tryskająca krew, krzyki. Cóż za paranoja.
Nie chcąc by takie sny się powtórzyły, wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Nie zabrałam ze sobą nic. Ubrałam tylko kurtkę i buty po czym wyszłam.
Wciąż pamiętam moje pierwsze spotkanie z tym fiutem. Miałam wtedy może z dwanaście lat. Wychodziłam z jakiegoś budynku i zupełnie przypadkiem się na niego natknęłam. Nim w ogóle zdążyłam zauważyć jego obecność, on chwycił mnie za rękaw koszuli i nie chciał puścić. Nie trzeba dużej inteligencji by domyślić się jakie miał plany co do mojej osoby. Nie miałam zamiaru na to pozwolić więc zaczęłam się gwałtownie szarpać. To był błąd. Zostałam wręcz zdzielona pięścią w prawe ucho, na które od razu ogłuchłam. Pchnął mnie na ścianę co spowodowało rozcięcie łuku brwiowego. Krew spływała po mojej twarzy uniemożliwiając mi zobaczenie czegokolwiek.  I wtedy pojawiła się ona. Wybiegła z kamienicy, żeby mi pomóc. Dziwię się, że jeszcze to wszystko pamiętam. Wyraźny dźwięk uderzenia dłoni w twarz, a następnie gruchot łamanej szczęki. Szybko postawiła mnie na nogi i przeganiając Lane’a, wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wytarła mi twarz. 
Niby nic takiego, ale gdyby nie Lucy nie wiem co by teraz ze mną było. Dlatego właśnie jestem jej to winna. Skoro ona nie jest w stanie to ja dokonam zemsty za nią.
Niczym niewzruszona otworzyłam drzwi jednego mieszkania. Chociaż nie wiem, czy nie powinnam tutaj użyć słowa „wyważyłam”. Lane jedynie leniwie podniósł się z fotela na którym siedział.  Spojrzał na mnie jakby z litością.
- Czego tu chcesz?
Uśmiech pełen drwin wkradł się na moje usta. Z pobliskiej szafki zrzuciłam książki które kolejno uderzały w ciało mężczyzny, który prawie się przewrócił z powodu ich ciężaru. Podeszłam do niego i szarpnęłam za jego dłuższe, kruczoczarne włosy.
- Dobrze wiesz czego chcę. Zemsty.
Lane wyrywał się i w końcu udało mu się uwolnić. Ależ ty jesteś durny, myślałam. Przecież powinieneś był wiedzieć jak to się skończy. Dobrze wiesz kim jestem. Dobrze wiesz kim ona była dla mnie. Nic bardziej skomplikowanego jak dodanie dwóch do dwóch.
Umysł nastolatka może być naprawdę przerażającym miejscem.
- Lucy byłaby ze mnie teraz dumna. Ale jej już z nami nie ma. To twoja wina i poniesiesz za to konsekwencje.
- Ta nic nie warta szmata sobie na to zasłużyła. Ktoś taki jak ona nie powinien stąpać po ziemi. – wykrzyczał mi w twarz.
- Nie wątpię. A teraz ty spaczony jej krwią, jesteś tak samo brudny jak ona, ale nie martw się, pomogę ci dostać się do tego samego miejsca co ona. Będziesz żył w ziemi, będziesz ją jadł i będziesz nią oddychał. Już ja o to zadbam.
Lane autentycznie chciał mnie zaatakować jednak ja zwinnie go wyminęłam. Spojrzałam na półkę stojącą przy ścianie. Miałam ochotę zacząć się śmiać.
- Nóż? Tak na wierzchu? 
Wzięłam go do ręki. Zręcznie skonstruowany, ale nawet nie naostrzony. Tym to ja bym wiele nie zdziała. Rzuciłam mu go pod nogi. Prowokacja? Skądże znowu. Prędzej nazwałabym to wyrównaniem sił. Przecież to było wiadome, że ktoś taki jak on nie ma ze mną szans. Pomimo jego zimnego spojrzenia widać było, że on po prostu się mnie bał. Jego ciało trzęsło się niczym galareta. Stawiałam kolejne kroki, kierując się w jego stronę. Złapałam go za koszulę w taki sam sposób jak on mnie kilka lat temu. Spojrzałam mu w oczy. Były takie puste. On nie odczuwał nawet cienia winy. A ja myślałam, że to z moim mózgiem jest coś nie tak.
Popchnęłam go z całej siły na szklane drzwi. Pod jego ciężarem od razu się potłukły skutecznie raniąc przy tym jego ciało. Najwidoczniej jego los miał być pełen okropności goniących inne okropności.
Jego ubrania zaczęły przylegać do jego ciała przez wypływającą krew. Nawet jego włosy zaczęły się ze sobą zlepiać.
- Jak ci się to podoba? Poznałeś smak czyjeś krwi, a jak smakuje twoja? – spojrzałam na niego z góry.
Tak, przyznaję się. W tamtej chwili miałam ochotę go dobić. Zgnieść go jak parszywego robaka, którego wszyscy się brzydzą.  Mój but teraz przygniatał jego klatkę piersiową.
Nagłe szarpnięcie i znowu to ciepło.
- Przestań. – ten głos.
Jakim cudem on wiedział, gdzie jestem?
Rozległa się syrena policyjna. Kiedy? Nie było czasu. Złapałam go za rękę i czym prędzej wyprowadziłam go z mieszkania. Minęło trochę czasu gdy w końcu wszystko ucichło.  Patrole zrezygnowały z poszukiwań. Jednak nie byliśmy kompletnie bezpieczni. W tym miejscu nigdy nie jest się bezpiecznym.
- Co ty tu robisz? – syknęłam, wystawiając głowę zza muru by sprawdzić, czy nikt nas nie usłyszy.
- Myślałaś, że nie widziałem twoich oczu kiedy mówiłaś o śmierci twojej przyjaciółki? Nawet mówiąc,że nie zrobisz nic głupiego, wiedziałem, że i tak postąpisz inaczej. Nie mogłem przecież pozwolić na to, żebyś zabiła tego mężczyznę. Miałabyś przez to same kłopoty. Śmiem twierdzić, że już je masz. Policja teraz będzie cię szukać. – powiedział zmartwionym tonem.
- Nie będą. Lane nie jest na tyle głupi. Albo jest na tyle głupi by pozwolił, żeby jego żądza krwi i zniszczenia wzięła górę i będzie chciał mnie zniszczyć osobiście. Jestem pewna, że będzie kłamał, że nie widział sprawcy. Zna mnie nie od dziś. Myślę, że był świadomy tego, co mogę mu zrobić. Mogę zakładać też, że on się mnie spodziewał. Ale ty idioto nie masz żadnego wytłumaczenia. Jeśli Lane cię zapamiętał, a sądzę, że jesteś na tyle wyjątkowy, żeby tak było to możesz mieć teraz niezłe kłopoty. Nie chcę, żeby coś ci się stało. – pogładziłam jego policzek.
- Nic mi nie będzie. Potrafię o siebie zadbać.
- Junhong to nie są ludzie, którzy mają litość. Jeśli takim zaleziesz za skórę oni nie odpuszczą. Będą cię gnębić, aż do śmierci, albo twojej, albo ich. To nie jest to rajskie życie wśród aniołów. To piekło na ziemi.  – westchnęłam. – Daj mi to załatwić i proszę nie mieszaj się w to. Nie wybaczę sobie jeśli stanie ci się krzywda.
- Jestem Ci to winien. – spojrzał na mnie. – Przecież to ja najbardziej cię skrzywdziłem.
- Zrobiłeś to nieświadomie.
- Co nie zmienia faktu, że to zrobiłem. Powiedzmy, że w taki sposób odpokutuję swoje winy.
Kłótnia z nim nie miała sensu. Teraz liczyło się to, żeby wyprowadzić go z tej strony miasta zanim ktokolwiek dowie się o jego obecności. Co jak co, ale anioł w dzielnicy demonów z pewnością zrobiłby furorę. Nie myliłam się. Zadzwonił mój telefon.
- Halo? – odebrałam.
- Lisa zabierz go stąd. Chłopaki zaczynają coś podejrzewać, a jego skrzydła świecą jak reflektory. Ty może się do tego przyzwyczaiłaś, ale nasze gałki oczne cierpią.
Swoje chłopaki. Bynajmniej oni zachowali resztki rozsądku. Śmierć Lucy to zaledwie kropla w oceanie cierpienia przez, które musiałam przejść.
Spojrzałam na Junhonga, rzuciłam krótkie „Chodź.” I popchnęłam go lekko przez siebie. 
- Eunmi…
- Tak słucham.
- Dlaczego zwracają się do ciebie per Lisa? Tak samo z tym listem. Zaadresowany był do Lisy. O co w tym chodzi?
- Nikt nie używa tu swojego prawdziwego imienia. To tylko ułatwiłoby zniszczenie kogoś. Tak jak na ciebie mówimy Zelo, tak Redo to Redo, Lucy to Lucy, a ja przybrałam imię Lisa. Dlaczego? Jest dźwięczne i przepełnione ambicją.  Tak mi się wydaję. Dzięki temu mogę być tym kim zawsze chciałam być.
- Przepełnionym arogancją demonem zabójcą?
- Bardzo śmieszne. – szturchnęłam go. – Nie. Jestem osobą, która wzbudza respekt, ale zarówno ma prawdziwych przyjaciół, którzy są w stanie wiele dla niej zrobić. To początek nowej historii, która niestety nie potrwa długo.